- Hej Bella. - wyszeptałem w jej grzywę, kiedy poczułem jak opiera swój pysk o mój grzbiet. Miałem szczęście, że jest ciut niższa, bo inaczej byłoby mi się ciężko o cokolwiek podeprzeć. Fakt, robiła mi czasem za koc pomieszany z półką, jakby nie patrzeć.
- Gdzie Ty tyle czasu byłeś? - spytała, kiedy tylko udało się jej wyrwać z moich objęć. Machnąłem tylko łbem w stronę porzuconych na bok owoców, na co ona spojrzała na mnie wzrokiem pełnym zdziwienia. No tak, przecież tyle czasu nie sięgałem po jedną, głupią gałązkę.
- Przysnęło mi się. - bąknąłem tylko, sięgając po najładniejsze jabłko, jakie tylko dane mi było ujrzeć. Trzymałem je między zębami, po czym postanowiłem trochę podroczyć się z klaczą. Skończyło się na tym, że zadowoliliśmy się na oko równymi połówkami, pochrupując nad brzegiem na wpół zamarzniętego jeziora. Było pokryte grubą warstwą lodu, jednak gdzieniegdzie były pęknięcia, przez które docierała do nas woda, nawiasem mówiąc trzymająca nas przy życiu. Gdyby nie ona, musielibyśmy tłuc w lód jak oszaleni, mając nadzieję, że to cokolwiek da.
Za pewne by niewiele dało.
Wyłożyłem się między zaspami puchatego śniegu. Jego biel wręcz raziła w oczy, przez co za pewne śmiesznie wyglądałem z na wpół przymkniętymi powiekami. Bella po chwili dołączyła do mnie, podpierając się o mój wyeksponowany bok, nie przykryty puchatym śniegiem.
- Jesteś dobra w byciu kocykiem - mruknąłem, wpatrując się w jej oczy. Chwilę później je przymknęła, nieznacznie unosząc kąciki pyska do góry.
♥ ♥ ♥
- Teraz mi zimno - wymamrotałem, wywijąjąc dolną wargę w dół. Udawałem smutnego, dopóki nie wróciła na swoje miejsce - przy moim boku. Oddychała prosto w moją grzywę, przez co przeszedł przeze mnie chłodny dreszcz - jej oddech sprawiał, a właściwie sama jej bliskość, że czułem się niezwykle dobrze. Chociaż z drugiej strony, nie byłem do tego przyzwyczajony. Byłem już zaprzyjaźniony z myślą, że umrę samotnie i żyłem w takim przekonaniu. Właściwie to żyłem tak do momentu, dopóki nie poznałem jej. Samo jej spojrzenie zaczęło działać na mnie kojąco.
- Powiedz coś... - spojrzała mi w oczy, przerywając ciszę, która za pewne trwała już dobre kilka minut. Nie zauważyłem tego, bo skupiałem się tylko i wyłącznie na myślach, podczas gdy Bella oczekiwała mojej reakcji. Również na nią spojrzałem, wzdychając cicho.
- Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy - wyszeptałem wręcz, przytykając swoje chrapy do tych, które należały do niej. Nieznacznie się uśmiechnąłem, ignorując chłód, który panował wokoło.
<Bella? >
sobota, 10 września 2016
Od Rose C.D Prince'a
- Ty się jeszcze pytasz? - przewróciłam oczami, machając swym długim ogonem. - Jak można przespać większość dnia?
- Widocznie można - parsknął Książę, nic nie robiąc sobie z wykonanej przeze mnie pobudki. Oparł się o wewnątrzną stronę jaskini, przymykając powieki. No tak. Faceci.
Po chwili już spał, kompletnie nie obecny. Bezwładnie opierał się o "ścianę", tupiąc co jakiś czas kopytem, za pewnie nawet tego nieświadomy.
Chwilę jeszcze mu się przyjrzałam, czy aby nie ściemnia. Spał niewzruszony, więc i ja odeszłam, wystając pyskiem zza "dachu", którego funkcję pełnił głaz, zwisający nad wejściem. Skoro do tej pory nie spadł, to pewnie już nie zamierza - szybko stwierdziłam, nie robiąc sobie nic z potencjalnego zagrożenia.
Chłodne krople odbijały się od potylicy, aby zaraz spłynąć leniwie po mojej grzywie. Zanosiło się na pogorszenie pogody, jak to u nas bywa. Z deszczu pod rynnę - w sumie dosłownie - jak nie pada, to leje. O ironio.
Co prawda w głowie pobrzmiewały mi słowa o chorej Alfie i kichającym Kwiatuszku, jednak ponownie nic sobie z tego nie zrobiłam, po raz kolejny w tam tym dniu opuszczając schronienie. Obłoki złowrogo oznajmiały mi większymi kroplami abym zawróciła, jednak nie przejęłam się. W końcu z cukru nie jestem.
Po kilku minutach żwawego chodu z ulgą stwierdziłam, iż nic mi nie doskwiera. Ból odszedł jak za pomocą magicznej różdżki, dzięki czemu mogłam wyginać skrzydło na wszelkie strony świata czy po prostu swobodnie udać się na podniebną przejażdżkę. Przełożyłam jednak ten pomysł na później, rozkoszując się zapachem niektórych roślin po deszczu - moje chrapy również wydawały się zadowolone z takich udogodnień, które oczyszczały moją drogę oddechową.
Całe otoczenie również zdawało się zostać objęte magiczną mocą - panowała niepokojąca cisza, którą przerywałam co jakiś czas, głośniej wypuszczając powietrze. Nie widziałam nikogo w pobliżu. W końcu, kogo mogłam się spodziewać? Na Księcia nie było co liczyć, Abelard nie daje żadnej oznaki życia, a nikt inny nie zapuszcza się w te rejony. Swoją drogą, zastanawiałam się, jak to wygląda po drugiej stronie pasma górskiego? Za pewne dla nich pogoda jest bardziej przychylna, oferując raz na jakiś czas przyjemne słońce, w akompaniamencie delikatnych podmuchów wiatru. Na myśl o promykach słońca, które ogrzewałyby moje ciało przeszedł mnie dreszcz, przypominając mi, że to niemożliwe. Widocznie nam pisane były melancholijne opady, pasujące do klimatu, który u nas panował. Ciszę przerywał skowyt dorosłego okazu wilka, którego czasami tu widywałam. Na nasze i jego szczęście miał nas w poważaniu, zadowalając się zdobyczami, które odnajdywał w drugim stadzie.
Krążyłam już po tutejszych lasach od dobrej godziny. Deszcz nie ustępował, jednak przed kroplami chroniły mnie rozłożyste liście, znajdujące się nad moim ciałem. Pojedyncze kropelki okupowały moje skrzydła, które zdecydowanie były moim najwyżej położonym punktem. Po chwili miałam wszystkie posklejane, więc musiałam wyglądać jak mokra, latająca owca. Zatrzymałam się na chwilę aby w jakimkolwiek stopniu się otrzepać, co oczywiście skończyło się fiaskiem. Straciłam wtedy na chwilę podzielność uwagi i, zanim się obejrzałam, przede mną ukazał się pegaz.
- Prince - bardziej oznajmiłam, a niżeli spytałam, przyglądając się ogierowi. On kary, wszędzie ciemno, więc mogłam tylko strzelać, z kim mam do czynienia.
- A nie, bo Ivan - parsknął pod nosem, podchodząc bliżej. Pomimo iż tego nie zarejestrowałam, mogłam wręcz zobaczyć, jak wywraca swymi oczami.
< Ivano - Książę? >
- Widocznie można - parsknął Książę, nic nie robiąc sobie z wykonanej przeze mnie pobudki. Oparł się o wewnątrzną stronę jaskini, przymykając powieki. No tak. Faceci.
Po chwili już spał, kompletnie nie obecny. Bezwładnie opierał się o "ścianę", tupiąc co jakiś czas kopytem, za pewnie nawet tego nieświadomy.
Chwilę jeszcze mu się przyjrzałam, czy aby nie ściemnia. Spał niewzruszony, więc i ja odeszłam, wystając pyskiem zza "dachu", którego funkcję pełnił głaz, zwisający nad wejściem. Skoro do tej pory nie spadł, to pewnie już nie zamierza - szybko stwierdziłam, nie robiąc sobie nic z potencjalnego zagrożenia.
Chłodne krople odbijały się od potylicy, aby zaraz spłynąć leniwie po mojej grzywie. Zanosiło się na pogorszenie pogody, jak to u nas bywa. Z deszczu pod rynnę - w sumie dosłownie - jak nie pada, to leje. O ironio.
Co prawda w głowie pobrzmiewały mi słowa o chorej Alfie i kichającym Kwiatuszku, jednak ponownie nic sobie z tego nie zrobiłam, po raz kolejny w tam tym dniu opuszczając schronienie. Obłoki złowrogo oznajmiały mi większymi kroplami abym zawróciła, jednak nie przejęłam się. W końcu z cukru nie jestem.
Po kilku minutach żwawego chodu z ulgą stwierdziłam, iż nic mi nie doskwiera. Ból odszedł jak za pomocą magicznej różdżki, dzięki czemu mogłam wyginać skrzydło na wszelkie strony świata czy po prostu swobodnie udać się na podniebną przejażdżkę. Przełożyłam jednak ten pomysł na później, rozkoszując się zapachem niektórych roślin po deszczu - moje chrapy również wydawały się zadowolone z takich udogodnień, które oczyszczały moją drogę oddechową.
Całe otoczenie również zdawało się zostać objęte magiczną mocą - panowała niepokojąca cisza, którą przerywałam co jakiś czas, głośniej wypuszczając powietrze. Nie widziałam nikogo w pobliżu. W końcu, kogo mogłam się spodziewać? Na Księcia nie było co liczyć, Abelard nie daje żadnej oznaki życia, a nikt inny nie zapuszcza się w te rejony. Swoją drogą, zastanawiałam się, jak to wygląda po drugiej stronie pasma górskiego? Za pewne dla nich pogoda jest bardziej przychylna, oferując raz na jakiś czas przyjemne słońce, w akompaniamencie delikatnych podmuchów wiatru. Na myśl o promykach słońca, które ogrzewałyby moje ciało przeszedł mnie dreszcz, przypominając mi, że to niemożliwe. Widocznie nam pisane były melancholijne opady, pasujące do klimatu, który u nas panował. Ciszę przerywał skowyt dorosłego okazu wilka, którego czasami tu widywałam. Na nasze i jego szczęście miał nas w poważaniu, zadowalając się zdobyczami, które odnajdywał w drugim stadzie.
Krążyłam już po tutejszych lasach od dobrej godziny. Deszcz nie ustępował, jednak przed kroplami chroniły mnie rozłożyste liście, znajdujące się nad moim ciałem. Pojedyncze kropelki okupowały moje skrzydła, które zdecydowanie były moim najwyżej położonym punktem. Po chwili miałam wszystkie posklejane, więc musiałam wyglądać jak mokra, latająca owca. Zatrzymałam się na chwilę aby w jakimkolwiek stopniu się otrzepać, co oczywiście skończyło się fiaskiem. Straciłam wtedy na chwilę podzielność uwagi i, zanim się obejrzałam, przede mną ukazał się pegaz.
- Prince - bardziej oznajmiłam, a niżeli spytałam, przyglądając się ogierowi. On kary, wszędzie ciemno, więc mogłam tylko strzelać, z kim mam do czynienia.
- A nie, bo Ivan - parsknął pod nosem, podchodząc bliżej. Pomimo iż tego nie zarejestrowałam, mogłam wręcz zobaczyć, jak wywraca swymi oczami.
< Ivano - Książę? >
wtorek, 30 sierpnia 2016
Od Luny cd. Lawendy
Byłyśmy dopiero u podnóża Gór, a byłyśmy wykończone. Postanowiłam, że zrobimy krótką przerwę, więc ułożyłam się przy krzakach, a Lawenda obok mnie.
- Widziałaś kiedyś członka SPD? - spytała cicho klacz, kiedy nasze oddechy nieco zwolniły, a serca biły w normalnym tempie.
- Ja nie, ale myślę, że ktoś z Alf tak. - odpowiedziałam równie cicho, po czym się rozejrzałam. Zawsze, jak ktoś poruszał temat SPD, czułam się obserwowana. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić nieprzyjemne myśli.
- Opowiedzieć Ci o terenach Ponurej Doliny? - zapytałam, a w odpowiedzi otrzymałam kiwnięcie głową.
- Ponura Dolina, ma w swoim posiadaniu jak mówi nazwa wiele dolin, kotlin i depresji. Mało drzew tam rośnie, jest dużo rzek, jezior i bagien, które w każdej chwili mogłyby wciągnąć każdą żywą istotę. Jedynym według mnie plusem w tamtej krainie, jest prawie całkowity brak drapieżników, czasem pojawił się jakiś samotny wilk. Nigdy nie wchodź na tereny Ponurej Doliny, nie wiemy ilu mają członków, i czy są groźni. Mogą Cię porwać, więc jeśli chcesz tego uniknąć, nie wchodź na ich tereny, unikaj spotkań z nimi. Za to jeśli zobaczysz jakiegoś konia, którego nie znasz, powiadamiaj o tym jak najszybciej mnie, Cappuccina lub Bellę. Albo będzie to intruz, albo nowy członek. - kiedy skończyłam mój monolog, zaschło mi w gardle, ale niestety nie było w pobliżu wody. Wstałam, dając tym samym Lawendzie do zrozumienia, że czas wejść na szczyt. Ruszyłam wąskim szlaczkiem, musiałyśmy iść gęsiego, inaczej byłoby ryzyko, że któraś spadnie.
- Pamiętaj. W górach NIGDY krzycz, ani nawet głośno mów. Zawsze szepcz. - powiedziałam, na co Lawenda skinęła głową, i ruszyłyśmy na szczyt.
<Lawenda?>
- Widziałaś kiedyś członka SPD? - spytała cicho klacz, kiedy nasze oddechy nieco zwolniły, a serca biły w normalnym tempie.
- Ja nie, ale myślę, że ktoś z Alf tak. - odpowiedziałam równie cicho, po czym się rozejrzałam. Zawsze, jak ktoś poruszał temat SPD, czułam się obserwowana. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić nieprzyjemne myśli.
- Opowiedzieć Ci o terenach Ponurej Doliny? - zapytałam, a w odpowiedzi otrzymałam kiwnięcie głową.
- Ponura Dolina, ma w swoim posiadaniu jak mówi nazwa wiele dolin, kotlin i depresji. Mało drzew tam rośnie, jest dużo rzek, jezior i bagien, które w każdej chwili mogłyby wciągnąć każdą żywą istotę. Jedynym według mnie plusem w tamtej krainie, jest prawie całkowity brak drapieżników, czasem pojawił się jakiś samotny wilk. Nigdy nie wchodź na tereny Ponurej Doliny, nie wiemy ilu mają członków, i czy są groźni. Mogą Cię porwać, więc jeśli chcesz tego uniknąć, nie wchodź na ich tereny, unikaj spotkań z nimi. Za to jeśli zobaczysz jakiegoś konia, którego nie znasz, powiadamiaj o tym jak najszybciej mnie, Cappuccina lub Bellę. Albo będzie to intruz, albo nowy członek. - kiedy skończyłam mój monolog, zaschło mi w gardle, ale niestety nie było w pobliżu wody. Wstałam, dając tym samym Lawendzie do zrozumienia, że czas wejść na szczyt. Ruszyłam wąskim szlaczkiem, musiałyśmy iść gęsiego, inaczej byłoby ryzyko, że któraś spadnie.
- Pamiętaj. W górach NIGDY krzycz, ani nawet głośno mów. Zawsze szepcz. - powiedziałam, na co Lawenda skinęła głową, i ruszyłyśmy na szczyt.
<Lawenda?>
Od Belli cd. Cappuccino
Obudziłam się późnym popołudniem. Po rozglądnięciu się, i stwierdzeniu, że Cappuccino gdzieś wyparował, wstałam i wzbiłam się w powietrze, podśpiewując pod nosem moją ulubioną piosenkę. Zdecydowanie muszę ją kiedyś zaśpiewać Cappuccino'wi.
I belong with you, you belong with me
You're my sweetheart
I belong with you, you belong with me
You're my sweet*
♡♡♡
Wylądowałam na jednym ze szczytów gór, oddzielających nasze tereny, od terenów Ponurej Doliny. Położyłam się, nie zwracając uwagi na śnieg pokrywający skały. W zasadzie, nie wiem, po co tu przyleciałam. Żeby się odprężyć? Zdecydowanie nie, śnieg to nie moja bajka. Bardziej stawiam na to, że mogłabym tu porozmyślać, i kto wie, może zauważyłabym Cappuccino'a?
Idiotko. Skoro gdzieś poleciał, i Cię ze sobą nie zabrał, to może chce od Ciebie odpocząć? Coś przemyśleć? Ale przecież, nic takiego nie robiłam... Och, w każdej chwili, kiedy nie mam Go przy sobie, czuję, że czegoś mi brakuje. Czuję się, jakbym w każdej sekundzie, kiedy nie jestem przy Nim, stawała się coraz większą idiotką i szaleńcem. Dlaczego On tak na mnie działa? Niby czuję, że chcę z Nim być, mieć Go tylko dla siebie, ale też czuję się niegotowa na związek. Wiem, że gdybym zobaczyła Cappuccino'a z inną klaczą, byłabym zazdrosna. Chorobliwie zazdrosna o Niego. Czuję się zupełnie rozdarta.
Moje przemyślenia, przerwał chłód rozchodzący się po ciele. Przypomniałam sobie, że leżę po szyję w śniegu, i natychmiast wstałam. Może nie natychmiast, bo kończyny mi zdrętwiały, i to okropnie. Ruszałam chwilę moimi kończynami w miejscu, po czym poderwałam się do lotu. Za cel, obrałam sobie jezioro.
♡♡♡
Kiedy doleciałam nad wodę, było już ciemno, a ogiera nadal nie było. Smutno westchnęłam, i podeszłąm do jeziora, w celu napicia się. Stawiałam kroki delikatnie, żeby przypadkiem się nie przeliczyć, i nie wylądować w jeziorze. Nie w głowie mi teraz choroby. Usłyszałam jednak ciche ruchy, na co odwróciłam głowę, i ujrzałam sylwetkę konia. Z radością stwierdziłam, że jest to Cappuccino. Miał w pysku gałązkę z jabłkami, którą położył na ziemi i teraz patrzył mi prosto w oczy. Bez żadnego słowa podeszłam, i Go przytuliłam. Po prostu przytuliłam.
<Wreszcie jest. :P Jestem z siebie dumna, 342 wyrazy 8P Chyba najdłuższe jakie dotąd napisałam xd>
*Ho Hey - The Lumineers
I belong with you, you belong with me
You're my sweetheart
I belong with you, you belong with me
You're my sweet*
♡♡♡
Wylądowałam na jednym ze szczytów gór, oddzielających nasze tereny, od terenów Ponurej Doliny. Położyłam się, nie zwracając uwagi na śnieg pokrywający skały. W zasadzie, nie wiem, po co tu przyleciałam. Żeby się odprężyć? Zdecydowanie nie, śnieg to nie moja bajka. Bardziej stawiam na to, że mogłabym tu porozmyślać, i kto wie, może zauważyłabym Cappuccino'a?
Idiotko. Skoro gdzieś poleciał, i Cię ze sobą nie zabrał, to może chce od Ciebie odpocząć? Coś przemyśleć? Ale przecież, nic takiego nie robiłam... Och, w każdej chwili, kiedy nie mam Go przy sobie, czuję, że czegoś mi brakuje. Czuję się, jakbym w każdej sekundzie, kiedy nie jestem przy Nim, stawała się coraz większą idiotką i szaleńcem. Dlaczego On tak na mnie działa? Niby czuję, że chcę z Nim być, mieć Go tylko dla siebie, ale też czuję się niegotowa na związek. Wiem, że gdybym zobaczyła Cappuccino'a z inną klaczą, byłabym zazdrosna. Chorobliwie zazdrosna o Niego. Czuję się zupełnie rozdarta.
Moje przemyślenia, przerwał chłód rozchodzący się po ciele. Przypomniałam sobie, że leżę po szyję w śniegu, i natychmiast wstałam. Może nie natychmiast, bo kończyny mi zdrętwiały, i to okropnie. Ruszałam chwilę moimi kończynami w miejscu, po czym poderwałam się do lotu. Za cel, obrałam sobie jezioro.
♡♡♡
Kiedy doleciałam nad wodę, było już ciemno, a ogiera nadal nie było. Smutno westchnęłam, i podeszłąm do jeziora, w celu napicia się. Stawiałam kroki delikatnie, żeby przypadkiem się nie przeliczyć, i nie wylądować w jeziorze. Nie w głowie mi teraz choroby. Usłyszałam jednak ciche ruchy, na co odwróciłam głowę, i ujrzałam sylwetkę konia. Z radością stwierdziłam, że jest to Cappuccino. Miał w pysku gałązkę z jabłkami, którą położył na ziemi i teraz patrzył mi prosto w oczy. Bez żadnego słowa podeszłam, i Go przytuliłam. Po prostu przytuliłam.
<Wreszcie jest. :P Jestem z siebie dumna, 342 wyrazy 8P Chyba najdłuższe jakie dotąd napisałam xd>
*Ho Hey - The Lumineers
sobota, 16 lipca 2016
Od Rose C.D Prince
- Już mnie więcej na coś takiego nie wyciągniesz.
- Nie marudź Księżniczko, mi tu nogi odpadają..
- Powiedziała maruda.
Wywróciłam oczami i odwróciłam się tyłem do jego niezwykle zacnej osoby, aby pooglądać szalejącą na "zewnątrz" ulewę.
- Takiej pogody to jeszcze nie było - mruknęłam do siebie, wystawiając raz prawe a raz lewe przednie kopyto, powodując spłynięcie błotnej skorupy.
Stałam tak dobre kilkanaście minut. W końcu, kiedy każda kropla wydawała się być niezbyt inna od poprzedniej, coś mnie tknęło, iż rzeczywiście nie mogłam sobie znaleźć lepszego zajęcia.
Odwróciłam się w stronę Prince'a, który wtopiony między niskie głazy, wyraźnie nad czymś myślał.
Zdecydowanie za dużo myśli.
Po chwili po prostu wyszłam, nie mówiąc nic. Uznałam, że pewnie i tak by nie zapamiętał tego, co mu właśnie przekazałam.
Wciąż szalała burza, paląc co około trzecie drzewo.
I wtedy właśnie, musiał mi się przypomnieć pieprzony, tak, zdecydowanie pieprzony, okres mojego dzieciństwa.
Spalony dąb, spalona uczuciowo ja...
Przeklęta burza.
~*~
W chwili obecnej kłusowałam wzdłuż rzeki.
Kiedyś to był strumyk.
No właśnie, kiedyś.
Przez te nieustające deszcze poziom wody znacznie się podniósł.
I tak o to mamy kolejną rzekę, ba dum tss.
Burza powoli ustąpowała mniejszym, znacznie rzadszym kropelką mżawki.
Czułam się jak latająca mokra owca.
No, prawie latająca.
Byłam przesiąknięta wodą, i gdyby nie to, że i tak wszędzie było mokro, to pewnie ciągnął by się za mną obszerny, mokry ślad.
Wreszcie dotarłam do celu mojej wędrówki.
Dobrze kojarzyłam okolicę tutejszego "strumyka" i zapamiętałam kluczową w tym momencie informację.
Przede mną ukazał się niewielki sąd z zaledwie kilkunastoma jabłonkami.
Rosły tutaj ich inne odmiany - złote, które według mnie faktycznie smakowały z lekka inaczej.
Podchodziłam do każdego drzewa z osobna, poszukując jednych z lepszych okazów.
Wkrótce odnalazłam upragnioną gałąź z tymi o to owocami. Musiałam nieźle się powygimnastykować aby ją dosięgnąć. Z racji że bolały mnie kopyta i prawy bok, miałam ograniczone pole do popisu.
Ostatecznie, wiatr zawiał tak mocno, że gałąź wisiała na jednym włosku. Wystarczyło, że raz mocniej za nią złapałam i za chwilę mogłam już z nią dumnie wracać do Księżniczki.
<Mały Książę? ^^>
- Nie marudź Księżniczko, mi tu nogi odpadają..
- Powiedziała maruda.
Wywróciłam oczami i odwróciłam się tyłem do jego niezwykle zacnej osoby, aby pooglądać szalejącą na "zewnątrz" ulewę.
- Takiej pogody to jeszcze nie było - mruknęłam do siebie, wystawiając raz prawe a raz lewe przednie kopyto, powodując spłynięcie błotnej skorupy.
Stałam tak dobre kilkanaście minut. W końcu, kiedy każda kropla wydawała się być niezbyt inna od poprzedniej, coś mnie tknęło, iż rzeczywiście nie mogłam sobie znaleźć lepszego zajęcia.
Odwróciłam się w stronę Prince'a, który wtopiony między niskie głazy, wyraźnie nad czymś myślał.
Zdecydowanie za dużo myśli.
Po chwili po prostu wyszłam, nie mówiąc nic. Uznałam, że pewnie i tak by nie zapamiętał tego, co mu właśnie przekazałam.
Wciąż szalała burza, paląc co około trzecie drzewo.
I wtedy właśnie, musiał mi się przypomnieć pieprzony, tak, zdecydowanie pieprzony, okres mojego dzieciństwa.
Spalony dąb, spalona uczuciowo ja...
Przeklęta burza.
~*~
W chwili obecnej kłusowałam wzdłuż rzeki.
Kiedyś to był strumyk.
No właśnie, kiedyś.
Przez te nieustające deszcze poziom wody znacznie się podniósł.
I tak o to mamy kolejną rzekę, ba dum tss.
Burza powoli ustąpowała mniejszym, znacznie rzadszym kropelką mżawki.
Czułam się jak latająca mokra owca.
No, prawie latająca.
Byłam przesiąknięta wodą, i gdyby nie to, że i tak wszędzie było mokro, to pewnie ciągnął by się za mną obszerny, mokry ślad.
Wreszcie dotarłam do celu mojej wędrówki.
Dobrze kojarzyłam okolicę tutejszego "strumyka" i zapamiętałam kluczową w tym momencie informację.
Przede mną ukazał się niewielki sąd z zaledwie kilkunastoma jabłonkami.
Rosły tutaj ich inne odmiany - złote, które według mnie faktycznie smakowały z lekka inaczej.
Podchodziłam do każdego drzewa z osobna, poszukując jednych z lepszych okazów.
Wkrótce odnalazłam upragnioną gałąź z tymi o to owocami. Musiałam nieźle się powygimnastykować aby ją dosięgnąć. Z racji że bolały mnie kopyta i prawy bok, miałam ograniczone pole do popisu.
Ostatecznie, wiatr zawiał tak mocno, że gałąź wisiała na jednym włosku. Wystarczyło, że raz mocniej za nią złapałam i za chwilę mogłam już z nią dumnie wracać do Księżniczki.
<Mały Książę? ^^>
piątek, 15 lipca 2016
Od Prince'a C.D Rose
Dziwiłem się, że wyraziłem na to zgodę, ale wiedziałem, iż teraz nie ma czasu na cofnięcie się. Niebo rozświetliło się od starcia dwóch, potężnych bużowych chmur, czego skutkiem było wytworzenie piorunu, który z ogromną siłą powalił stary buk. Może to tylko drzewo, ale będzie mi go brakować. Niegdyś stało sobie na pustkowiu, czekając na strudzone stworzenie, które chce ukryć się w cieniu. Ale los chciał, by rozpętała się burza, która zakończyła nudny żywot drzewa. Rose natomiast nieoczekiwanie wzbiła się w powietrze. Mimo mej woli, również musiałem to zrobić. Nie była na szczęście aż tak nierozsądna, by latać wysoko, zwłaszcza na otwartej przestrzeni i pioruny omijały nas jakoś szerokim łukiem. Nie narzekam. Nie można zapomnieć o ulewie, która sprawiła, że byliśmy przemoczeni, a ja co jakiś czas kichałem.
- Chory Alfa, to bezużyteczny Alfa... Pff - Mruknąłem cicho, lecz Noire najwyraźniej to usłyszała i uśmiechnęła się słabo. Po niespełna dziesięciu minutach lotu, znaleźliśmy się w lesie. Chyba najniebezpieczniejszym punktem naszej podróży. Raz po raz drzewa z łomktem upadały na ziemię, co zmuszało nas na obudzenie w sobie refleksu i do skakania w najmniej oczekiwanych momentach. Jak sobie nawarzyła piwa, to niech pije. A ja muszę jej w tym pomagać. Nie mam nawet ochoty komentować stanu jej skrzydła, które zdecydowanie utrudniało jej latanie. Zaraz po wykroczeniu z naszego naturalnego "parkuru", znów znaleźliśmy się w powietrzu. Teraz mogliśmy lecieć prosto do jaskini. Gdy do niej dotarliśmy, w środku czekały na nas kałuże i malutkie strumyczki wody.
<Rose? Dopisek ode mnie, tak, żeby nie było że opowiadanie bez odpowiedzi xd>
- Chory Alfa, to bezużyteczny Alfa... Pff - Mruknąłem cicho, lecz Noire najwyraźniej to usłyszała i uśmiechnęła się słabo. Po niespełna dziesięciu minutach lotu, znaleźliśmy się w lesie. Chyba najniebezpieczniejszym punktem naszej podróży. Raz po raz drzewa z łomktem upadały na ziemię, co zmuszało nas na obudzenie w sobie refleksu i do skakania w najmniej oczekiwanych momentach. Jak sobie nawarzyła piwa, to niech pije. A ja muszę jej w tym pomagać. Nie mam nawet ochoty komentować stanu jej skrzydła, które zdecydowanie utrudniało jej latanie. Zaraz po wykroczeniu z naszego naturalnego "parkuru", znów znaleźliśmy się w powietrzu. Teraz mogliśmy lecieć prosto do jaskini. Gdy do niej dotarliśmy, w środku czekały na nas kałuże i malutkie strumyczki wody.
<Rose? Dopisek ode mnie, tak, żeby nie było że opowiadanie bez odpowiedzi xd>
czwartek, 14 lipca 2016
Od Rose C.D Prince
Weszłam do wody na wysokość łopatki. Zniżyłam nisko szyję wraz z pyskiem i po chwili piłam już czystą, zimną wodę.
Kilka minut później, stałam wpatrzona na niebo.
Wyglądało to tak, jakby dwa fronty walczyły ze sobą.
Jasne, niebieskawe niebo ustępowało miejsca swojej mniej przyznaj wersji - nad nami aktualnie piętrowały szare, deszczowe (wręcz burzowe) chmury, zakrywając tym samym nieliczne promyki słońca.
- Wiesz, Prince, mam taki niezbyt dojrzały pomysł.
- Jak zwykle. Nie mniej jednak, słucham.
Ochlapałam go wodą, kończąc;
- Chciałabym latać po niebie podczas... Burzy.
- Wiedziałem, że to będzie coś w tym stylu.
- No przecież, ty masz zawsze rację.
- Dobrze, że już pogodziłaś się z tym faktem. Kontynuując, faktycznie niezbyt dojrzały ten Twój plan, ale jak to mówią, you only life once.
~*~
Leżeliśmy pod drzewem w oczekiwaniu na burzę (nie róbcie tego w domu..).
Ledwo co zaczęło kropić, więc nerwowo przebieraliśmy kopytami, żeby nadszedł ten moment.
Przed naszymi oczami pojawiła się błyskawica w akompaniamencie ściany deszczu.
Skinęłam w stronę Księcia, aby za chwilę wzbić się w powietrze przy jego boku.
<Dorosły Książę? >
Kilka minut później, stałam wpatrzona na niebo.
Wyglądało to tak, jakby dwa fronty walczyły ze sobą.
Jasne, niebieskawe niebo ustępowało miejsca swojej mniej przyznaj wersji - nad nami aktualnie piętrowały szare, deszczowe (wręcz burzowe) chmury, zakrywając tym samym nieliczne promyki słońca.
- Wiesz, Prince, mam taki niezbyt dojrzały pomysł.
- Jak zwykle. Nie mniej jednak, słucham.
Ochlapałam go wodą, kończąc;
- Chciałabym latać po niebie podczas... Burzy.
- Wiedziałem, że to będzie coś w tym stylu.
- No przecież, ty masz zawsze rację.
- Dobrze, że już pogodziłaś się z tym faktem. Kontynuując, faktycznie niezbyt dojrzały ten Twój plan, ale jak to mówią, you only life once.
~*~
Leżeliśmy pod drzewem w oczekiwaniu na burzę (nie róbcie tego w domu..).
Ledwo co zaczęło kropić, więc nerwowo przebieraliśmy kopytami, żeby nadszedł ten moment.
Przed naszymi oczami pojawiła się błyskawica w akompaniamencie ściany deszczu.
Skinęłam w stronę Księcia, aby za chwilę wzbić się w powietrze przy jego boku.
<Dorosły Książę? >
Od Prince'a C.D Rose
Jako, że było zimno, z zadowoleniem zauważyłem, że oddech klaczy ogrzewa mój grzbiet. Zawsze coś.
- Z ciebie jest taki kaloryfer, jaki ze mnie stoliczek. Mało daje, ale jednak.
- A z ciebie taki komik, jaka ze mnie mrówka - Odparł Kwiatuszek z triumfalnym uśmieszkiem na pysku. Przewróciłem oczami, na co tylko on czekał i zaczął mnie przedrzeźniać, lecz nie złośliwie oczywiście. Ta chwila nie mogła trwać wiecznie - mój brzuch przypomniał o sobie głośno burcząc. Klacz jednak nie przejęła się tym, a ja czułem się niezręcznie. Były jednak bardzo małe szanse, żeby tego nie usłyszała. Staliśmy tak, wpatrując się w krople deszczu, które zdawały się ścigać, która pierwsza dotrze do mety - ziemi, ale deszcz powoli zamienił się w pojedyncze krople, aż w końcu i one przestały się pojawiać. Cisza była taka, że aż w uszach dźwięczało. Mimo mej woli, westchnąłem. Parę tygodni temu, miałem przekonanie, że pozostanę sam i nadal będę samotnikiem. Do stada może i należały tylko trzy konie, ale miałem szczerą nadzieję, że z czasem liczba ta się powiększy. Słyszałem tylko coś przelotnie o Abelardzie, ale zbyt wiele o nim nie wiem. Ale mimo wszystko miałem rację - buduję moje królestwo i nikt, ani nic (podobno) ma mnie przed tym nie powstrzymać. Swoją drogą, SPM ma bodajże o jednego członka więcej... Niby nie jest to wielka różnica, ale czułem, że mam potrzebę rywalizowania z nimi. Być może to dobrze, będzie to coś, co będzie mnie, to znaczy nas, pobudzać do rozwoju. Tak, to kolejny z moich genialnych pomysłów. Trzeba go tylko dopracować i wprowadzić w życie. Z zamyślenia wyrwał mnie brak obciążenia na grzbiecie.
- Korzystając z okazji, iż chwilowo nie pada, idę się napić. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną - Nie czekając na moją odpowiedź, klacz ruszyła kłusem przed siebie. Ja za nią.
***
Byliśmy już na miejscu. Rzeka dostarczała nam zimnej, orzeźwiającej, o dziwo czystej wody. Pochyliłem głowę i poczułem, jak lodowata ciecz chłodzi moje wargi.
< Kwiatuszku? ;3 Znów z telefonu... I tak do poniedziałku >
Od Rose C.D Prince
Czy on mnie właśnie.. Prze..Przeprosił?
On?
Ten Książę?
- Ja..- urwałam, czując narastającą gulę w gardle - Ja też Cię przepraszam.. Naprawdę..Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
- Ja również nie chciałem. - powiedział, patrząc się wciąż w moją stronę - Ale to i tak ja, jak zwykle miałem rację, pamiętaj.
Czyli wrócił ''stary'' cwaniacki Książę.
Zrobiłam coś, co od pewnego czasu w jego towarzystwie weszło mi w nawyk - wywróciłam oczami, po czym równocześnie z nim uśmiechnęłam się słabo.
~*~
- Wiedziałem, że wrócisz.
- A skąd takie przekonanie? - odwróciłam się w stronę dobiegającego głosu, aby zobaczyć go jak stoi na deszczu. - I pamiętaj tatusiu, że chory Alfa to nieużyteczny Alfa.
- Jesteś dosyć przewidywalna i łatwa w obsłudze.
- Po prostu możesz powiedzieć, że cieszysz się, że wróciłam, a nie robić z siebie jeszcze większego kretyna niż jesteś, tak?
- To by było zbyt proste. - odparł, wracając do środka.
- A mówią, że to my jesteśmy ciężkimi orzechami do zgryzienia.. A co powiedzieć o Tobie, facecie z wiecznym okresem?
- Może powiedz to, co Ci gdzieś tam leży, tak by było najłatwiej. - odpowiedział na retoryczne pytanie z typowym sarkazmem.
- Jesteś takim.. Niestabilnym emocjonalnie kiblem. Każdy może na Ciebie, przepraszam za wyrażenie, srać, a Tobie to i tak będzie lotto i po prostu to z siebie spłuczesz.
Takim o to sposobem wywołałam niezręczną ciszę i zamyślenie ogiera.
Podeszłam do niego od tyłu [witam zboczuszki..!] i położyłam pysk na jego grzbiecie.
- Muszę przyznać, że jesteś wygodnym stoliczkiem, ba, najbardziej wygodnym się nie opierałam.
I.. Ja.. Ja wcale tak o Tobie nie myślę, przepraszam.
- Nie przepraszaj mnie za wszystko, bo czuję się cholewnie niezręcznie.
- Przepraszam - dodałam z niewinnym uśmieszkiem, wciąż traktując go jako podpórkę.
<Książunio? >
On?
Ten Książę?
- Ja..- urwałam, czując narastającą gulę w gardle - Ja też Cię przepraszam.. Naprawdę..Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
- Ja również nie chciałem. - powiedział, patrząc się wciąż w moją stronę - Ale to i tak ja, jak zwykle miałem rację, pamiętaj.
Czyli wrócił ''stary'' cwaniacki Książę.
Zrobiłam coś, co od pewnego czasu w jego towarzystwie weszło mi w nawyk - wywróciłam oczami, po czym równocześnie z nim uśmiechnęłam się słabo.
~*~
- Wiedziałem, że wrócisz.
- A skąd takie przekonanie? - odwróciłam się w stronę dobiegającego głosu, aby zobaczyć go jak stoi na deszczu. - I pamiętaj tatusiu, że chory Alfa to nieużyteczny Alfa.
- Jesteś dosyć przewidywalna i łatwa w obsłudze.
- Po prostu możesz powiedzieć, że cieszysz się, że wróciłam, a nie robić z siebie jeszcze większego kretyna niż jesteś, tak?
- To by było zbyt proste. - odparł, wracając do środka.
- A mówią, że to my jesteśmy ciężkimi orzechami do zgryzienia.. A co powiedzieć o Tobie, facecie z wiecznym okresem?
- Może powiedz to, co Ci gdzieś tam leży, tak by było najłatwiej. - odpowiedział na retoryczne pytanie z typowym sarkazmem.
- Jesteś takim.. Niestabilnym emocjonalnie kiblem. Każdy może na Ciebie, przepraszam za wyrażenie, srać, a Tobie to i tak będzie lotto i po prostu to z siebie spłuczesz.
Takim o to sposobem wywołałam niezręczną ciszę i zamyślenie ogiera.
Podeszłam do niego od tyłu [witam zboczuszki..!] i położyłam pysk na jego grzbiecie.
- Muszę przyznać, że jesteś wygodnym stoliczkiem, ba, najbardziej wygodnym się nie opierałam.
I.. Ja.. Ja wcale tak o Tobie nie myślę, przepraszam.
- Nie przepraszaj mnie za wszystko, bo czuję się cholewnie niezręcznie.
- Przepraszam - dodałam z niewinnym uśmieszkiem, wciąż traktując go jako podpórkę.
<Książunio? >
Od Prince'a C.D Rose
Nic nie odpowiedziałem.
- Nie jestem źrebakiem, a ty nie musisz cały czas za mną łazić! - Rose nagle wybuchła, czym byłem niemile zaskoczony. Nie zareagowałem. Odszedłem zawstydzony, a z czasem rozzłoszczony. Chciałem tylko zapewnić jej bezpieczeństwo. Zwłaszcza z tym skrzydłem i poranioną kłodą. Szczerze? Po prostu martwiłem się o Alfę. Próbowałem pomóc, ale jak zwykle "nie wyszło". Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powrócić do wcześniejszego trybu życia. Jednakże odrzuciłem ten pomysł, gdyż mam stado. Nieduże, ale jednak. Stałbym się koszmarem, byłbym znów podły, bezlitosny i chamski. Tak wiele kosztowało mnie porzucenie tego. Tak wiele kosztowało mnie, by stworzyć stado. Tak wiele mnie kosztowało, by zapewnić mu bezpieczeństwo. Konie, wzięły to od tych dwunożnych istot zwanymi ludźmi, mawiają: "Coś za coś", ale to nie adekwatne do tych sytuacji, gdyby się im przyjrzeć. Całą drogę, byłem wściekły na Noire. Gdy dotarłem do jaskini i tak na dobrą sprawę to sobie przemyślałem, zrobiło mi się głupio. Rose również była czymś w rodzaju typu samotnika, nci dziwnego, że uważała, iż ją niańczę. Tym posunięciem mogłem zrujnować nieduże zaufanie klaczy do mnie. Postanowiłem się zdrzemnąć i dać sobie odpocząć.
***
Usłyszałem dudnienie kropli deszczu, które spadały ociężale na "dach" jaskini. Noire jeszcze nie wróciła. "Muszę na nią zaczekać" - Pomyślałem, tak też zrobiłem. Po może dziesięciu minutach oczekiwania i czyszczeniu swoich kopyt na deszczu, co uważałem za bardzo kreatywny pomysł, usłyszałem cichy stukot kopyt. Cofnąłem się do wnętrza jaskini. Zobaczyłem zgrabnie poruszającą się klacz z dobrze znanym mi lekko opadającym jednym skrzydłem.
- Przepraszam - Jedyne słowo, które zdołałem w tamtej chwili wydusić z siebie i to z niemałym wysiłkiem.
< Rose? Przepraszam za jakość op., ale piszę "jakoś" z telefonu .-. >
- Nie jestem źrebakiem, a ty nie musisz cały czas za mną łazić! - Rose nagle wybuchła, czym byłem niemile zaskoczony. Nie zareagowałem. Odszedłem zawstydzony, a z czasem rozzłoszczony. Chciałem tylko zapewnić jej bezpieczeństwo. Zwłaszcza z tym skrzydłem i poranioną kłodą. Szczerze? Po prostu martwiłem się o Alfę. Próbowałem pomóc, ale jak zwykle "nie wyszło". Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powrócić do wcześniejszego trybu życia. Jednakże odrzuciłem ten pomysł, gdyż mam stado. Nieduże, ale jednak. Stałbym się koszmarem, byłbym znów podły, bezlitosny i chamski. Tak wiele kosztowało mnie porzucenie tego. Tak wiele kosztowało mnie, by stworzyć stado. Tak wiele mnie kosztowało, by zapewnić mu bezpieczeństwo. Konie, wzięły to od tych dwunożnych istot zwanymi ludźmi, mawiają: "Coś za coś", ale to nie adekwatne do tych sytuacji, gdyby się im przyjrzeć. Całą drogę, byłem wściekły na Noire. Gdy dotarłem do jaskini i tak na dobrą sprawę to sobie przemyślałem, zrobiło mi się głupio. Rose również była czymś w rodzaju typu samotnika, nci dziwnego, że uważała, iż ją niańczę. Tym posunięciem mogłem zrujnować nieduże zaufanie klaczy do mnie. Postanowiłem się zdrzemnąć i dać sobie odpocząć.
***
Usłyszałem dudnienie kropli deszczu, które spadały ociężale na "dach" jaskini. Noire jeszcze nie wróciła. "Muszę na nią zaczekać" - Pomyślałem, tak też zrobiłem. Po może dziesięciu minutach oczekiwania i czyszczeniu swoich kopyt na deszczu, co uważałem za bardzo kreatywny pomysł, usłyszałem cichy stukot kopyt. Cofnąłem się do wnętrza jaskini. Zobaczyłem zgrabnie poruszającą się klacz z dobrze znanym mi lekko opadającym jednym skrzydłem.
- Przepraszam - Jedyne słowo, które zdołałem w tamtej chwili wydusić z siebie i to z niemałym wysiłkiem.
< Rose? Przepraszam za jakość op., ale piszę "jakoś" z telefonu .-. >
Od Rose C.D Abelard
- Skoro tak się bawimy, to jak już zauważyłeś, jestem pegazem - prychnęłam z lekką pogardą, wymijając go wzrokiem. - Jestem Rose, ale nie sądzę, żeby to Ci się przydało.
- Abelard.
Kiwnęłam pyskiem.
- Sama tu..przebywasz? - zapytał, grzebiąc kopytem w podłożu.
Ahh, podłapał mój nawyk.
- Nie - odpowiedziałam szorstko, machając swoim długim ogonem.
- A więc zabawa w kotka i myszkę - wywrócił oczami, oczekując bardziej rozbudowanej i precyzyjnej odpowiedzi - Jakieś stado?
- Owszem - rzuciłam - Ponura Dolina, witamy niezwykle serdecznie. A Ty, sam?
Mruknął pod nosem niezadowolone ,,Mhm''.
- W takim razie zapraszam do Stada Porannej Mgły, tandetna Bella i jej ten cały Cappuccino na pewno zrobią z Ciebie świętego - zakpiłam, śmiejąc się w duchu.
Doszło do mnie, że naprawdę jestem złośliwa.
Taka cholera ze mnie..
- Nie potrzebu.. - Nie dane mu dało dokończyć, ponieważ wyczytałam między wierszami jego propozycję.
- Obojętne mi to - odpowiedziałam szybko, kontynuując - Teoretycznie nie mamy nic przeciwko, ale w praktyce.. Wiesz, dbasz o samego siebie.
- Załapałem, Kwiatuszku.
Tym razem to ja wywróciłam oczami. Kolejny.. Nie dość, że tak mnie Księciunio nazywa, to jeszcze on.
- Do zobaczenia więc, kiedyś. - powiedziałam, ruszając galopem przed siebie, w jakimkolwiek kierunku, byleby pójść.
<Sytuacja nie wymaga odpisu, jeśli jednak pan Abelard chce odpisać, niech odpisze. >
- Abelard.
Kiwnęłam pyskiem.
- Sama tu..przebywasz? - zapytał, grzebiąc kopytem w podłożu.
Ahh, podłapał mój nawyk.
- Nie - odpowiedziałam szorstko, machając swoim długim ogonem.
- A więc zabawa w kotka i myszkę - wywrócił oczami, oczekując bardziej rozbudowanej i precyzyjnej odpowiedzi - Jakieś stado?
- Owszem - rzuciłam - Ponura Dolina, witamy niezwykle serdecznie. A Ty, sam?
Mruknął pod nosem niezadowolone ,,Mhm''.
- W takim razie zapraszam do Stada Porannej Mgły, tandetna Bella i jej ten cały Cappuccino na pewno zrobią z Ciebie świętego - zakpiłam, śmiejąc się w duchu.
Doszło do mnie, że naprawdę jestem złośliwa.
Taka cholera ze mnie..
- Nie potrzebu.. - Nie dane mu dało dokończyć, ponieważ wyczytałam między wierszami jego propozycję.
- Obojętne mi to - odpowiedziałam szybko, kontynuując - Teoretycznie nie mamy nic przeciwko, ale w praktyce.. Wiesz, dbasz o samego siebie.
- Załapałem, Kwiatuszku.
Tym razem to ja wywróciłam oczami. Kolejny.. Nie dość, że tak mnie Księciunio nazywa, to jeszcze on.
- Do zobaczenia więc, kiedyś. - powiedziałam, ruszając galopem przed siebie, w jakimkolwiek kierunku, byleby pójść.
<Sytuacja nie wymaga odpisu, jeśli jednak pan Abelard chce odpisać, niech odpisze. >
Od Abelarda
Powoli włóczyłem się po lesie w postaci wilka. Zastrzygłem uszami. Mały trzask gałązki a jednak już wiedziałem że ktoś się zbliża. Przylgnąłem do ściółki i zacząłem warczeć. Zza krzaków wybiegła klacz. A dokładniej Pegaz.
-Precz ty brudny kundlu! - zawołała i prawie mnie kopnęła.
Heh. Tylko że zmieniłem się w kruka i odleciałem na gałąź. Klacz cofnęła się nieco.
-Kim jesteś? - zapytała lecz tym razem niepewnie.
-Koniem - zmieniłem znów postać, ale teraz na swoją - Nazywają mnie Abelard.
Skrzydła klaczy były dość wyjątkowe. Przyznam że nigdy takich nie widziałem.
-A ty? Jak cie zwą pegazico? - spojrzałem wgłąb lasu.
<Rose?>
Od Cappuccino C.D Bella
Odsunąłem się od owocu, lekko trącając go w stronę klaczy.
Po chwili stałem już na nogach, spoglądając szybko na Bellę.
Patrzyła na mnie, po czym spytała się cicho;
- Coś się stało?
Mruknąłem równie ciche ,,Nie'', odwracając się w stronę jeziora.
Patrzyłem tępo w jedno i to samo miejsce, mrugając tylko od czasu do czasu.
Bella w ciągu ubiegłych dwóch godzin, zadawała mi najróżniejsze pytania, chcąc ode mnie wyciągnąć jakiekolwiek informację, prawdopodobnie tylko po to, żebym się odezwał.
Było mi z tym ciężko, jednak, chodziłem z jednego brzegu na drugi, milcząc.
Kiedy chciałem podejść do niej, okazało się, że zasnęła.
Westchnąłem cicho, kładąc się w płytkiej wodzie. Kiedy już to zrobiłem, poziom wody podniósł się, dosięgając prawie do mojej szyi.
Przyglądałem się kolorowym rybom, które zauważając moje potężne dla nich kopyta, nerwowo odpływały w innym kierunku.
~*~
Stałem na brzegu, czekając, aż chociaż trochę wyschnę. Piasek przykleił się do moich mokrych nóg, robiąc tym samym ze mnie jedną wielką błotną skorupę.
- Niedługo wrócę - szepnąłem w stronę śpiącej klaczy.
Uznacie, że to bezsensu, jednak wtedy miałem pewność, że jej o tym powiedziałem.
Popatrzyłem jeszcze na nią, za chwilę ruszając z powrotem w kierunku lasu.
![]() |
Macie, żeby było kolorowo. :v |
~*~
Kłusowałem między drzewami, co jakiś czas zerkając do góry, aby zobaczyć słońce, które przebijało się między koronami poszczególnych drzew.
- Déjà vu - mruknąłem do siebie, zwalniając do żywego stępa.
Właśnie postawiłem swoje kopyta na miękkiej trawie polany, na której jeszcze wczoraj ,,urzędowaliśmy''.
Podszedłem do jednej z kilku jabłoni, kopiąc w nią z taką siłą, aż osiągnąłem zamierzony wcześniej efekt.
Oparłem się na ,,sekundkę'' o drzewo, aż nie spodziewanie zasnąłem.
~*~
Kiedy się obudziłem, był już późny wieczór.
Zanim doszedłem do siebie, galopowałem już z gałęzią pełną jabłek w pysku.
Wybiłem się szybko w powietrze, lecąc nad lasem.
Nade mną górował księżyc, który dzisiaj był w pełni.
~*~
Po dosyć dziwnie długim locie, wylądowałem przy jeziorze, widząc z daleka już Bellę.
Ruszyłem galopem w jej stronę, aby za chwilę patrzeć jej prosto w oczy.
<Bellusia? :3 Nie ma za co za zepsucie, nie dziękuj :* >
Od Belli cd. Cappuccina
Na początku nie mogłam załapać, co ten debil chce zrobić żeby się wydostać. Ale kiedy złapał się konara, zrozumiałam. Lecz jakoś słabo mu to szło, więc poszłam mu pomóc. Kiedy on skupił się na trzymaniu konara, ja złapałam za niego i po chwili siłowania się, wyciągnęłam go na brzeg. Cały był przemoczony, na głośno westchnęłam.
- Nie musiałaś... Sam bym dał radę.
- Tsa, jasne. Prędzej byś się utopił. - Co. Za. Idiota. Nim zdążył zareagować, wyciągnęłam go na słońce.
- Leż. Ja idę przynieść Ci coś do zjedzenia. - och, uwielbiam to że potrafię mieć taki stanowczy głos.
Podeszłam go gruszy, i stanęłam dęba by sięgnąć po dorodną gruszkę. I tym sposobem zerwałam jeszcze kilka gruszek. Ale zauważyłam jeszcze jedną, dużą i dorodną. Wyciągnęłam się jak najbardziej dawałam radę, ale brakowało kilku centymetrów. Więc wpadałam na lepszy pomysł, i pociągnęłam za końcówkę gałęzi, która była niżej, i potrząsnęłam nią mocno, a gruszka spadła.
Zadowolona z siebie, poturlałam wszystkie gruszki do Cappuccina. Położyłam się obok niego, i ruchem głowy zachęciłam, żeby się poczęstował. Ja oczywiście miałam chrapkę na tą najdorodniejszą i największą, ale postanowiłam być dobra i zostawiłam ją dla ogiera. Wreszcie wszystkie gruszki zniknęły, została tylko ta na którą najbardziej się trudziłam. Oboje byliśmy zamyśleni, i oboje sięgnęliśmy po tą samą gruszkę. Nasze chrapy się spotkały...
<C? Gorąco się zrobiło... ^^ >
- Nie musiałaś... Sam bym dał radę.
- Tsa, jasne. Prędzej byś się utopił. - Co. Za. Idiota. Nim zdążył zareagować, wyciągnęłam go na słońce.
- Leż. Ja idę przynieść Ci coś do zjedzenia. - och, uwielbiam to że potrafię mieć taki stanowczy głos.
Podeszłam go gruszy, i stanęłam dęba by sięgnąć po dorodną gruszkę. I tym sposobem zerwałam jeszcze kilka gruszek. Ale zauważyłam jeszcze jedną, dużą i dorodną. Wyciągnęłam się jak najbardziej dawałam radę, ale brakowało kilku centymetrów. Więc wpadałam na lepszy pomysł, i pociągnęłam za końcówkę gałęzi, która była niżej, i potrząsnęłam nią mocno, a gruszka spadła.
Zadowolona z siebie, poturlałam wszystkie gruszki do Cappuccina. Położyłam się obok niego, i ruchem głowy zachęciłam, żeby się poczęstował. Ja oczywiście miałam chrapkę na tą najdorodniejszą i największą, ale postanowiłam być dobra i zostawiłam ją dla ogiera. Wreszcie wszystkie gruszki zniknęły, została tylko ta na którą najbardziej się trudziłam. Oboje byliśmy zamyśleni, i oboje sięgnęliśmy po tą samą gruszkę. Nasze chrapy się spotkały...
<C? Gorąco się zrobiło... ^^ >
środa, 13 lipca 2016
Od Rose C.D Prince
Ponownie podeszłam bliżej wejścia.
Burza ustąpiła lekkiej mżawce, na co mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam.
Gdyby nie to, że nie za bardzo mnie to wtedy interesowało, z pewnością mogłabym stwierdzić, że cały teren uśpiony mgłą wygląda oszałamiająco.
Zrobiłam jeszcze kilka kroków w lewo oraz prawo, podeszłam do przodu i cofnęłam się.
- Nie, Kwiatuszku, zdecydowanie nie masz talentu tanecznego.
- Bardzo ładny sarkazm, doprawdy.
W rzeczywistości chciałam sprawdzić stan swoich nóg. Prawe kopyta były zdrętwiałe, i wręcz wlekły się za resztą całego ciała.
- Już wiem jak to jest dostać jednostronnego paraliżu.. - mruknęłam do siebie, przyglądając się im.
Były już zdecydowanie mniej opuchnięte, jednak ich wygląd dalej pozostawiał dużo do życzenia.
Nie wspominając o poszarpanym brzuchu i poturbowanym skrzydle.
Mimo to, to wszystko wydawało się być najmniejszym problemem.
- Cóż, do zobaczenia Księżniczko - skinęłam w podziękowaniu pyskiem, wychodząc na zewnątrz.
- Gdzie Ty się wybierasz? - spytał dosyć od niechcenia, ale jednak postanowiłam mu odpowiedzieć.
- Tak się składa, że jestem już dużą dziewczynką, tatusiu, i chwilowe trudności wcale nie przeszkadzają mi w byciu niezależną. - tym razem ja rzuciłam cwaniackim uśmiechem i ruszyłam w nieznanym kierunku.
Po prostu chciałam na chwilę o wszystkim zapomnieć i znaleźć kąt dla siebie.
Na razie mogłam sobie pozwolić tylko na energiczny trucht.
Większy wysiłek sprawiał mi ogromne trudności i równie ogromny dyskomfort.
,, Coś się z tym zrobi'' - pomyślałam, idąc cały czas do przodu.
~*~
Szłam już około półtorej godziny. Mgła znikła, teren stał się bardziej przejrzysty.
Na niebie od jakiegoś czasu była wielokolorowa tęcza, spowodowana wyjściem do tej pory nieśmiałego słońca po burzy.
Cały czas szukałam dla siebie własnego kąta. Mijałam kilka jaskiń, jednak albo były zamieszkałe, albo wyglądały jak sto nieszczęść.
Przemierzyłam właśnie cały odcinek naszej części Gór Mglistych. Reszta ciągła się na terenie drugiego stada.
~*~
Powoli dochodziło południe. Tym razem skończyła się nasza część lasu iglastego. Szłam już dużo wolniejszym krokiem, dając tym samym odpocząć chorym odnóżom.
Zatrzymałam się na chwilę, kiedy znalazłam dorodną jabłoń. Kopnęłam w drzewo tylnimi kopytami, dzięki czemu kilka owoców spadło na ziemię, a ja mogłam chwilowo zapełnić swój żołądek.
Po skończeniu skromnego posiłku dalej szłam przed siebie. Przyglądałam się uważnie każdemu drzewu. To miejsce wydawało się być mi dziwnie.. Znajome.
Iglaste drzewa ustąpiły miejsca olbrzymim wierzbom płaczącym, które zrobiły coś w rodzaju ''przejścia'' ze swoich zwisających nisko gałęzi.
Kiedy przeszłam na drugą stronę, odebrało mi chwilowo mowę.
Przede mną pojawił się wodospad, otoczony małą plażą i bujną roślinnością.
Obróciłam się, aby zobaczyć znajomego mi konia.
- Prince?
<Prince? :v>
Burza ustąpiła lekkiej mżawce, na co mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam.
Gdyby nie to, że nie za bardzo mnie to wtedy interesowało, z pewnością mogłabym stwierdzić, że cały teren uśpiony mgłą wygląda oszałamiająco.
Zrobiłam jeszcze kilka kroków w lewo oraz prawo, podeszłam do przodu i cofnęłam się.
- Nie, Kwiatuszku, zdecydowanie nie masz talentu tanecznego.
- Bardzo ładny sarkazm, doprawdy.
W rzeczywistości chciałam sprawdzić stan swoich nóg. Prawe kopyta były zdrętwiałe, i wręcz wlekły się za resztą całego ciała.
- Już wiem jak to jest dostać jednostronnego paraliżu.. - mruknęłam do siebie, przyglądając się im.
Były już zdecydowanie mniej opuchnięte, jednak ich wygląd dalej pozostawiał dużo do życzenia.
Nie wspominając o poszarpanym brzuchu i poturbowanym skrzydle.
Mimo to, to wszystko wydawało się być najmniejszym problemem.
- Cóż, do zobaczenia Księżniczko - skinęłam w podziękowaniu pyskiem, wychodząc na zewnątrz.
- Gdzie Ty się wybierasz? - spytał dosyć od niechcenia, ale jednak postanowiłam mu odpowiedzieć.
- Tak się składa, że jestem już dużą dziewczynką, tatusiu, i chwilowe trudności wcale nie przeszkadzają mi w byciu niezależną. - tym razem ja rzuciłam cwaniackim uśmiechem i ruszyłam w nieznanym kierunku.
Po prostu chciałam na chwilę o wszystkim zapomnieć i znaleźć kąt dla siebie.
Na razie mogłam sobie pozwolić tylko na energiczny trucht.
Większy wysiłek sprawiał mi ogromne trudności i równie ogromny dyskomfort.
,, Coś się z tym zrobi'' - pomyślałam, idąc cały czas do przodu.
~*~
Szłam już około półtorej godziny. Mgła znikła, teren stał się bardziej przejrzysty.
Na niebie od jakiegoś czasu była wielokolorowa tęcza, spowodowana wyjściem do tej pory nieśmiałego słońca po burzy.
Cały czas szukałam dla siebie własnego kąta. Mijałam kilka jaskiń, jednak albo były zamieszkałe, albo wyglądały jak sto nieszczęść.
Przemierzyłam właśnie cały odcinek naszej części Gór Mglistych. Reszta ciągła się na terenie drugiego stada.
~*~
Powoli dochodziło południe. Tym razem skończyła się nasza część lasu iglastego. Szłam już dużo wolniejszym krokiem, dając tym samym odpocząć chorym odnóżom.
Zatrzymałam się na chwilę, kiedy znalazłam dorodną jabłoń. Kopnęłam w drzewo tylnimi kopytami, dzięki czemu kilka owoców spadło na ziemię, a ja mogłam chwilowo zapełnić swój żołądek.
Po skończeniu skromnego posiłku dalej szłam przed siebie. Przyglądałam się uważnie każdemu drzewu. To miejsce wydawało się być mi dziwnie.. Znajome.
Iglaste drzewa ustąpiły miejsca olbrzymim wierzbom płaczącym, które zrobiły coś w rodzaju ''przejścia'' ze swoich zwisających nisko gałęzi.
Kiedy przeszłam na drugą stronę, odebrało mi chwilowo mowę.
Przede mną pojawił się wodospad, otoczony małą plażą i bujną roślinnością.
Obróciłam się, aby zobaczyć znajomego mi konia.
- Prince?
<Prince? :v>
Od Lawendy C.D Luna
- Co znajduje się po drugiej stronie Gór Mglistych? – Spytałam
zaciekawiona. Często pytałam o rzeczy, które nie są mi tak naprawdę
potrzebne, ale jak mam okazję, to czemu nie?
- Musiałabyś się spytać Belli – Odpowiedziała po chwili namysłu klacz. Pokiwałam tylko głową i podążałam za nią. Po chwili zorientowałam się, że w istocie kieruje mnie w stronę Gór. Pod wpływem impulsu, przyspieszyłam do galopu. Nagle po prostu ogarnęła mnie radość. Luna chyba podchwyciła to jako wyzwanie.
- Która ostatnia u podnóży Gór Mglistych, jest szkapą! – Zawołała. Ja tylko przyspieszyłam. Wyprzedzałam ją o może metr. Ta wzbiła się w powietrze.
- Luna, masz coś na ogonie! – Krzyknęłam udając zaskoczoną. To dało mi szansę wyprzedzenia jej. Po chwili dodałam na wszelki wypadek – I proszę, biegnij normalnie.
Prowadziłam już o trzy metry. Ona dalej próbowała mnie dogonić. Finalnie wygrałam o pół metra, lecz byłam wyczerpana. Śmiałam się cicho, a klacz się przyłączyła.
< Luna? BW D: >
- Musiałabyś się spytać Belli – Odpowiedziała po chwili namysłu klacz. Pokiwałam tylko głową i podążałam za nią. Po chwili zorientowałam się, że w istocie kieruje mnie w stronę Gór. Pod wpływem impulsu, przyspieszyłam do galopu. Nagle po prostu ogarnęła mnie radość. Luna chyba podchwyciła to jako wyzwanie.
- Która ostatnia u podnóży Gór Mglistych, jest szkapą! – Zawołała. Ja tylko przyspieszyłam. Wyprzedzałam ją o może metr. Ta wzbiła się w powietrze.
- Luna, masz coś na ogonie! – Krzyknęłam udając zaskoczoną. To dało mi szansę wyprzedzenia jej. Po chwili dodałam na wszelki wypadek – I proszę, biegnij normalnie.
Prowadziłam już o trzy metry. Ona dalej próbowała mnie dogonić. Finalnie wygrałam o pół metra, lecz byłam wyczerpana. Śmiałam się cicho, a klacz się przyłączyła.
< Luna? BW D: >
Od Prince'a C.D Rose
Przebudziłem się. Moje powieki powoli podniosły się do góry i zauważyłem
Rose, która znów stała w deszczu. „Nie ma sensu jej pouczać. Nie robi
sobie nic z moich uwag” – pomyślałem. Rozprostowałem tylko odrętwiałe
skrzydła i podszedłem do klaczy, wpatrującej się martwo w jeden i ten
sam punkt. Na chwilę odwróciła wzrok i spojrzała na mnie. Zawróciła i
znów schowała się w jaskini. Ja natomiast byłem zmuszony się przejść, bo
miałem wrażenie, że mrówki łażą mi po nogach.
- Chory Alfa, to nieużyteczny Alfa – usłyszałem. Odwróciłem się i zauważyłem uśmiechającą się triumfalnie Noire.
- Alfa z amputacją nóg też jest nieużyteczny, a moje kończyny są zdrętwiałe – Odgryzłem się i mimo wszystko ruszyłem na samotny spacer do lasu. Gdy tam dotarłem, byłem już cały przemoczony. Tego jednak wymagała sytuacja. Moje nogi czuły się już o wiele lepiej i mogłem wracać. Żywym kłusem, aby jak najmniej moknąć, wróciłem do jaskini. Klacz zaśmiała się cicho, widząc mnie i moją zlepioną sierść. Ja zachowałem jednak kamienny wyraz pyska i rozglądałem się. Miałem przyjemność koło mojego mieszkanka oglądać las i niewielką część, ale jednak, Gór Mglistych. Poza tym tereny mojego stada pokrywały w większości mokradła, puszcze, w przeciwieństwie do Stada Porannej Mgły. Tutaj było też zdecydowanie mniej zwierząt, a jeśli chodzi o wilki to tu i tam, było mniej więcej tyle samo. Najwięcej chyba mieściło się w górach i ich podnóżach. Widziałem, że po moim przybyciu, niektóre wybierały się na drugą stronę Gór. Z tego co pamiętam, dużo lasów, sadów, ale brak koni. Jednak jelenie, sarny i króliki nadrabiały tą stratę. Mi mimo wszystko wystarczał ten skrawek obszaru, którym mogłem sobie zarządzać. Nieświadomie westchnąłem.
< Kwiatuszku? BW [brak weny, Brakus Wenus] ;-; >
- Chory Alfa, to nieużyteczny Alfa – usłyszałem. Odwróciłem się i zauważyłem uśmiechającą się triumfalnie Noire.
- Alfa z amputacją nóg też jest nieużyteczny, a moje kończyny są zdrętwiałe – Odgryzłem się i mimo wszystko ruszyłem na samotny spacer do lasu. Gdy tam dotarłem, byłem już cały przemoczony. Tego jednak wymagała sytuacja. Moje nogi czuły się już o wiele lepiej i mogłem wracać. Żywym kłusem, aby jak najmniej moknąć, wróciłem do jaskini. Klacz zaśmiała się cicho, widząc mnie i moją zlepioną sierść. Ja zachowałem jednak kamienny wyraz pyska i rozglądałem się. Miałem przyjemność koło mojego mieszkanka oglądać las i niewielką część, ale jednak, Gór Mglistych. Poza tym tereny mojego stada pokrywały w większości mokradła, puszcze, w przeciwieństwie do Stada Porannej Mgły. Tutaj było też zdecydowanie mniej zwierząt, a jeśli chodzi o wilki to tu i tam, było mniej więcej tyle samo. Najwięcej chyba mieściło się w górach i ich podnóżach. Widziałem, że po moim przybyciu, niektóre wybierały się na drugą stronę Gór. Z tego co pamiętam, dużo lasów, sadów, ale brak koni. Jednak jelenie, sarny i króliki nadrabiały tą stratę. Mi mimo wszystko wystarczał ten skrawek obszaru, którym mogłem sobie zarządzać. Nieświadomie westchnąłem.
< Kwiatuszku? BW [brak weny, Brakus Wenus] ;-; >
wtorek, 12 lipca 2016
Od Cappuccino C.D Bella
Uśmiechnąłem się lekko, jeszcze za nim na dobrą sprawę wstałem.
Klacz sięgała po gruszkę, podnosząc się tak, że stała podparta głównie na tylnich kopytach.
- Wstawaj leniu, nie rozumiem, ile można leżeć - za chwilę podeszła do mnie, turlikając zdobyty owoc nieopodal.
- Taaak baaardzo spaać, co ja Ci zrobiłem.. - Udałem obrażonego, wstając w końcu po kilku minutach.
Chwilę trzepałem nerwowo oczami, w których znajdowały się drobinki piasku.
Nie pytajcie mnie jak.. Po prostu trzeba mieć szczęście, które nie wątpliwie posiadam.
Bella leżała pod drzewem, przegryzając kolejną gruszkę.
~*~
Wszedłem do wody tak, że sięgała mniej więcej do kasztana na przednich nogach. Złożyłem do boku mocniej skrzydła, które teraz nie były za bardzo przydatne, ba, wręcz mi przeszkadzały.
Kiedy zażegnałem problem ze skrzydłami, wszedłem jeszcze na głębszą wodę.
Skierowałem po chwili szyję do tyłu, słysząc nawoływanie klaczy z brzegu.
I właśnie wtedy, nurt pociągnął mnie za sobą. Wszedłem do wody akurat w miejscu, w którym wpadała do jeziora rzeka.
Stałem chwilę zdezorientowany, rozglądając się wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Zamiast szukać potencjalnej pomocy, patrzyłem pod kopyta, na których usiłowałem mocno się zaprzeć.
Po kilku (kluczowych..;_;) sekundach zauważyłem przed sobą spory konar, leżący tak blisko brzegu, że miałem możliwość po uprzednim złapaniu się tego konara, łatwo wyjść do Belli.
Po walce sam ze sobą i oporem wody + milion lat później, trzymałem się kurczowo, praktycznie kucając (zacytowałabym tutaj pewną piosenkę, ale to może przy innej okazji. Tak też.. Skoro według Belli konie się całują, to według mnie, kucają. Whatever)
< Bella, misiu? :3>
Klacz sięgała po gruszkę, podnosząc się tak, że stała podparta głównie na tylnich kopytach.
- Wstawaj leniu, nie rozumiem, ile można leżeć - za chwilę podeszła do mnie, turlikając zdobyty owoc nieopodal.
- Taaak baaardzo spaać, co ja Ci zrobiłem.. - Udałem obrażonego, wstając w końcu po kilku minutach.
Chwilę trzepałem nerwowo oczami, w których znajdowały się drobinki piasku.
Nie pytajcie mnie jak.. Po prostu trzeba mieć szczęście, które nie wątpliwie posiadam.
Bella leżała pod drzewem, przegryzając kolejną gruszkę.
~*~
Wszedłem do wody tak, że sięgała mniej więcej do kasztana na przednich nogach. Złożyłem do boku mocniej skrzydła, które teraz nie były za bardzo przydatne, ba, wręcz mi przeszkadzały.
Kiedy zażegnałem problem ze skrzydłami, wszedłem jeszcze na głębszą wodę.
Skierowałem po chwili szyję do tyłu, słysząc nawoływanie klaczy z brzegu.
I właśnie wtedy, nurt pociągnął mnie za sobą. Wszedłem do wody akurat w miejscu, w którym wpadała do jeziora rzeka.
Stałem chwilę zdezorientowany, rozglądając się wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Zamiast szukać potencjalnej pomocy, patrzyłem pod kopyta, na których usiłowałem mocno się zaprzeć.
Po kilku (kluczowych..;_;) sekundach zauważyłem przed sobą spory konar, leżący tak blisko brzegu, że miałem możliwość po uprzednim złapaniu się tego konara, łatwo wyjść do Belli.
Po walce sam ze sobą i oporem wody + milion lat później, trzymałem się kurczowo, praktycznie kucając (zacytowałabym tutaj pewną piosenkę, ale to może przy innej okazji. Tak też.. Skoro według Belli konie się całują, to według mnie, kucają. Whatever)
< Bella, misiu? :3>
Od Belli cd. Cappuccina
Zamurowało mnie na początku. Czekaj, co On powiedział? "Chyba Cię kocham. Naprawdę, Bella." Ale jak?
Wpatrywałam się w niego uważnie, czy przypadkiem się czegoś nie naćpał, czy coś i nie mówi tego przez narkotyki. W końcu mogłyby być... w jeziorze, albo w trawie gdzie się pasł. Ale nie wyglądał na jakiegoś naćpanego, co najwyżej nieco zaspanego, więc odetchnęłam z ulgą.
- Ja Ciebie też. - powiedziałam, na co On mnie pocałował, a ja odwzajemniłam pocałunek.
~*~
Obudziłam się rano, jak zwykle na boku Cappuccina. Od razu przypomniałam sobie o wczorajszej nocy, i uśmiechnęłam się lekko. Wymknęłam się spod Jego skrzydła, a On oczywiście się nie obudził. I On się dziwi że się wtedy nie obudził. Trzeba by chyba go patelnią walnąć, żeby wstał na nogi. Ja, w przeciwieństwie do Niego, nie mam takiego mocnego spania, i wystarczy że Cappuccino poruszy się, a ja już jestem obudzona. I trochę mi zajmuje ponowne zaśnięcie.
Na moje szczęście, nad jeziorem rosła grusza, więc kiedy zbrzydła mi trawa, mogłam zjeść smaczna gruszkę. Ach, czasami to mam szczęście.
Zastrzygłam uchem, słysząc ziewnięcie, i domyśliłam się, że nareszcie się obudził.
<Masz, nażryj się tym opowiadaniem Milko.. xd>
Wpatrywałam się w niego uważnie, czy przypadkiem się czegoś nie naćpał, czy coś i nie mówi tego przez narkotyki. W końcu mogłyby być... w jeziorze, albo w trawie gdzie się pasł. Ale nie wyglądał na jakiegoś naćpanego, co najwyżej nieco zaspanego, więc odetchnęłam z ulgą.
- Ja Ciebie też. - powiedziałam, na co On mnie pocałował, a ja odwzajemniłam pocałunek.
~*~
Obudziłam się rano, jak zwykle na boku Cappuccina. Od razu przypomniałam sobie o wczorajszej nocy, i uśmiechnęłam się lekko. Wymknęłam się spod Jego skrzydła, a On oczywiście się nie obudził. I On się dziwi że się wtedy nie obudził. Trzeba by chyba go patelnią walnąć, żeby wstał na nogi. Ja, w przeciwieństwie do Niego, nie mam takiego mocnego spania, i wystarczy że Cappuccino poruszy się, a ja już jestem obudzona. I trochę mi zajmuje ponowne zaśnięcie.
Na moje szczęście, nad jeziorem rosła grusza, więc kiedy zbrzydła mi trawa, mogłam zjeść smaczna gruszkę. Ach, czasami to mam szczęście.
Zastrzygłam uchem, słysząc ziewnięcie, i domyśliłam się, że nareszcie się obudził.
<Masz, nażryj się tym opowiadaniem Milko.. xd>
Od Cappuccino C.D Bella
-..mógłbym pójść z Tobą? Powiem szczerze, że się stęskniłem za Twoimi docinkami.
Klacz widocznie odetchnęła z ulgą, co delikatnie wzbudziło we mnie zainteresowanie.
- Wydaję mi się, że możesz - uśmiechnęła się delikatnie, machając swoim pyskiem, wyposażonym w róg.
~*~
Maszerowaliśmy raźnym krokiem przez jeden z najczęściej odwiedzanych przez nas miejsc, jakim był szeroko rozwinięty las.
Wcześnie rano pokropił ciepły deszczyk i na niszych partiach w lesie, runie i trochę w podszycie, rośliny były pokryte rosą.
Nie mając nic lepszego do roboty, zerwałem kilka mokrych listków, po chwili rzucając je na moją towarzyszkę.
- Robisz ze mnie choinkę.. Gdybym miała ozdoby, mógłbyś mnie postawić u siebie na święta..
- Cóż, sama w sobie jesteś ozdobą. - Uśmiechnąłem się pogodnie do Niej, na co odpowiedziała mi równie szczerym uśmiechem.
- Latająca Milka i Choinka. - Podsumowała.
~*~
Wkrótce dotarliśmy do celu naszej podróży, jak się okazało, było to tak bliskie mi jezioro.
Wpadłem razem z Bellą radośnie do tego zbiornika wody, pochlapując ją od czasu do czasu.
Klacz odpowiedziała mi na takie zaczepki podtapianiem.
Po zakończeniu naszej iście dorosłej zabawy, opadłem mokry na piasek.
Musiałem wyglądać jak czekoladowa panierka.
Po chwili dotarła do mnie Siwa, kładąc się jak zwykle, przy moim boku. Nie zdążyliśmy się nawet obejrzeć, a już słońce zaszło, ustępując tym samym jasnemu księżycowi.
Niebo rozbłysło milionem gwiazd, oświetlając jezioro.
-Mogłabym leżeć tu zawsze.. Codziennie.
Ale tylko z Tobą.
- Wiesz, Bella.. - Zacząłem nie pewnie, byłem zaspany i nie do końca wszystko trzymało się kupy - Chyba Cię kocham. Naprawdę, Bella.
<Bella? >
Klacz widocznie odetchnęła z ulgą, co delikatnie wzbudziło we mnie zainteresowanie.
- Wydaję mi się, że możesz - uśmiechnęła się delikatnie, machając swoim pyskiem, wyposażonym w róg.
~*~
Maszerowaliśmy raźnym krokiem przez jeden z najczęściej odwiedzanych przez nas miejsc, jakim był szeroko rozwinięty las.
Wcześnie rano pokropił ciepły deszczyk i na niszych partiach w lesie, runie i trochę w podszycie, rośliny były pokryte rosą.
Nie mając nic lepszego do roboty, zerwałem kilka mokrych listków, po chwili rzucając je na moją towarzyszkę.
- Robisz ze mnie choinkę.. Gdybym miała ozdoby, mógłbyś mnie postawić u siebie na święta..
- Cóż, sama w sobie jesteś ozdobą. - Uśmiechnąłem się pogodnie do Niej, na co odpowiedziała mi równie szczerym uśmiechem.
- Latająca Milka i Choinka. - Podsumowała.
~*~
Wkrótce dotarliśmy do celu naszej podróży, jak się okazało, było to tak bliskie mi jezioro.
Wpadłem razem z Bellą radośnie do tego zbiornika wody, pochlapując ją od czasu do czasu.
Klacz odpowiedziała mi na takie zaczepki podtapianiem.
Po zakończeniu naszej iście dorosłej zabawy, opadłem mokry na piasek.
Musiałem wyglądać jak czekoladowa panierka.
Po chwili dotarła do mnie Siwa, kładąc się jak zwykle, przy moim boku. Nie zdążyliśmy się nawet obejrzeć, a już słońce zaszło, ustępując tym samym jasnemu księżycowi.
Niebo rozbłysło milionem gwiazd, oświetlając jezioro.
-Mogłabym leżeć tu zawsze.. Codziennie.
Ale tylko z Tobą.
- Wiesz, Bella.. - Zacząłem nie pewnie, byłem zaspany i nie do końca wszystko trzymało się kupy - Chyba Cię kocham. Naprawdę, Bella.
<Bella? >
Od Belli cd. Cappuccina
- Nie opuszczę Cię. Przynajmniej na razie. Ale jak mówiłam - nie wiadomo jak dalej potoczą się nasze losy. Więc musisz wiedzieć, że kiedyś na pewno nasze drogi rozdzielą się. Ale na razie nie musisz się przejmować przyszłością - żyj teraźniejszością, bo ominie Cię wszystko co dobre. Mówię Ci to tylko dlatego, żebyś miał o tym świadomość. - powiedziałam łagodnym tonem. Próbowałam się uśmiechnąć, ale niezbyt mi to wychodziło. Westchnęłam cicho, po czym wróciłam do skubania trawy, zerkając jednak na Cappuccina. Wyraźnie nad czymś rozmyślał. Mi jakoś odeszła chęć na jedzenie, więc położyłam się, opierając głowę o ziemię. Nie tylko Jemu jest ciężko. Mnie także ogarnia smutek, gdy o tym myślę. Ale nie mogę się tym zadręczać. Koniec tematu.
Wstałam ciężko, i ruszyłam stępem, wyciągając kończyny w celu rozprostowania ich. Ponownie.
- Gdzie idziesz?
- Przejść się. Nudzi mi się. - Cappuccino skinął głową. Tylko gdzie niby nie było nudno? Wszędzie tylko pustki, nikogo nie ma, żadnej żywej duszy z którą można by było pogadać. Nawet żadnych zwierząt. Zadziwiające.
- Bella? - usłyszałam Jego głos, na co stanęłam i odwróciłam głowę w Jego stronę.
- Taaak? - ogier wydawał się nieco zmieszany. Gdyby natura podarowałby mi brwi, w tym momencie byłyby wysoko na czole, a że ich nie miałam, miałam tylko zaciekawioną minę.
- No bo wiesz...
<Co powie Cappuccino? C: >
Wstałam ciężko, i ruszyłam stępem, wyciągając kończyny w celu rozprostowania ich. Ponownie.
- Gdzie idziesz?
- Przejść się. Nudzi mi się. - Cappuccino skinął głową. Tylko gdzie niby nie było nudno? Wszędzie tylko pustki, nikogo nie ma, żadnej żywej duszy z którą można by było pogadać. Nawet żadnych zwierząt. Zadziwiające.
- Bella? - usłyszałam Jego głos, na co stanęłam i odwróciłam głowę w Jego stronę.
- Taaak? - ogier wydawał się nieco zmieszany. Gdyby natura podarowałby mi brwi, w tym momencie byłyby wysoko na czole, a że ich nie miałam, miałam tylko zaciekawioną minę.
- No bo wiesz...
<Co powie Cappuccino? C: >
Od Cappuccino C.D Bella
- Bella, popatrz na mnie, proszę. - Delikatnie nakazałem, patrząc na Nią błagalnie. - Ja chcę dla Ciebie jak najlepiej.. Wiem,że dobrze dasz sobie radę sama, jednak, wolałbym być przy Tobie tak.. Na zaś. Czułem się strasznie, jak Ciebie nie było. Wszędzie było tak.. Tak smutno, nic nagle nie miało sensu.
Klacz oblała się dyskretnym rumieńcem, myśląc, że tego nie zauważę.
- Do twarzy Ci w różu. - Dodałem, słabo się uśmiechając. - Ja chyba dalej nie wierzę, że stoisz tu przede mną.
- Cappuccino, teraz Ty mnie posłuchaj.
Usłyszałem jej poważny ton, więc momentalnie ucichłem, przyjmując grobową minę.
- Kiedyś, nadejdzie taki dzień - kontynuowała - że się rozdzielimy. Załóżmy może swoje własne rodziny, albo wyruszymy w podróż, po której nigdy się nie spotkamy.. Mniejsza, w jakich okolicznościach, ale w końcu nasze przetarte drogi, odnajdą inny szlak. Może lepszy, może nie. Będziemy mieli do podjęcia kilka ważnych decyzji, które diametralnie zmienią naszą przyszłość.
Tak, tak.. Tak bardzo chciałabym, żeby.. Żebyśmy byli do końca razem -przerwałem jej pytającym spojrzeniem - oczywiście, jako przyjaciele i zarządcy naszego stada.
Ale oboje wiemy, jak świat bywa pokręcony i jak bardzo lubi mieszać w naszych decyzjach. Bardzo bym chciała, żebyś znalazł odpowiednią partnerkę i założył z nią szczęśliwą rodzinę, ale wiem również, że wtedy nasza przyjaźń.. Skończyła by się. Jesteś dla mnie naprawdę równie ważny, co ja dla Ciebie i naprawdę się cieszę, że mogłam Cię poznać.
Po tym wyznaniu mnie zamurowało. Biło z niego szczerością, troską, a co najgorsze.. Prawdą. To wszystko było prawdą.
Najbardziej przeraziłem się ostatnimi słowami.
Ja po prostu, chciałem mieć ją zawsze przy sobie.
- Proszę, nie opuszczaj mnie - tylko tyle udało mi się wykrzesać.
<Bella? >
Klacz oblała się dyskretnym rumieńcem, myśląc, że tego nie zauważę.
- Do twarzy Ci w różu. - Dodałem, słabo się uśmiechając. - Ja chyba dalej nie wierzę, że stoisz tu przede mną.
- Cappuccino, teraz Ty mnie posłuchaj.
Usłyszałem jej poważny ton, więc momentalnie ucichłem, przyjmując grobową minę.
- Kiedyś, nadejdzie taki dzień - kontynuowała - że się rozdzielimy. Załóżmy może swoje własne rodziny, albo wyruszymy w podróż, po której nigdy się nie spotkamy.. Mniejsza, w jakich okolicznościach, ale w końcu nasze przetarte drogi, odnajdą inny szlak. Może lepszy, może nie. Będziemy mieli do podjęcia kilka ważnych decyzji, które diametralnie zmienią naszą przyszłość.
Tak, tak.. Tak bardzo chciałabym, żeby.. Żebyśmy byli do końca razem -przerwałem jej pytającym spojrzeniem - oczywiście, jako przyjaciele i zarządcy naszego stada.
Ale oboje wiemy, jak świat bywa pokręcony i jak bardzo lubi mieszać w naszych decyzjach. Bardzo bym chciała, żebyś znalazł odpowiednią partnerkę i założył z nią szczęśliwą rodzinę, ale wiem również, że wtedy nasza przyjaźń.. Skończyła by się. Jesteś dla mnie naprawdę równie ważny, co ja dla Ciebie i naprawdę się cieszę, że mogłam Cię poznać.
Po tym wyznaniu mnie zamurowało. Biło z niego szczerością, troską, a co najgorsze.. Prawdą. To wszystko było prawdą.
Najbardziej przeraziłem się ostatnimi słowami.
Ja po prostu, chciałem mieć ją zawsze przy sobie.
- Proszę, nie opuszczaj mnie - tylko tyle udało mi się wykrzesać.
<Bella? >
Od Belli cd. Cappuccina
Spałam przytulona do Niego. Uśmiechałam się lekko pod nosem. Czułam na sobie Jego wzrok, jednak nie otwierałam oczu. Nim się zorientowałam, byłam w błogim śnie.
~*~
Rano obudziłam się, ale nie poczułam Cappuccina. Otworzyłam oczy, i zobaczyłam go pasącego się kilkanaście metrów dalej. Kiedy odwrócił wzrok w moją stronę, zamknęłam oczy, udając że śpię. Chciałam uniknąć rozmowy o moim wypadzie.
- Nie musisz udawać, wiem że nie śpisz. - nie udało się. Westchnęłam, otwierając oczy i wstając. Rozciągnęłam się, po czym zaczęłam skubać trawę.
- Gdzie byłaś? Wiedziałaś jak się martwiłem? Myślałem że coś cię zaatakowało, że nie żyjesz. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - ogier mówił z wyrzutem. Chociaż, przyznać muszę, że nieco schlebiło mi to że się o mnie martwił. Nic mu nie odpowiedziałam.
- Bella, odpowiedz mi. - mówił bardziej stanowczo. Dalej brak reakcji. Odwróciłam jedynie ucho w jego stronę.
<Cappi?
~*~
Rano obudziłam się, ale nie poczułam Cappuccina. Otworzyłam oczy, i zobaczyłam go pasącego się kilkanaście metrów dalej. Kiedy odwrócił wzrok w moją stronę, zamknęłam oczy, udając że śpię. Chciałam uniknąć rozmowy o moim wypadzie.
- Nie musisz udawać, wiem że nie śpisz. - nie udało się. Westchnęłam, otwierając oczy i wstając. Rozciągnęłam się, po czym zaczęłam skubać trawę.
- Gdzie byłaś? Wiedziałaś jak się martwiłem? Myślałem że coś cię zaatakowało, że nie żyjesz. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - ogier mówił z wyrzutem. Chociaż, przyznać muszę, że nieco schlebiło mi to że się o mnie martwił. Nic mu nie odpowiedziałam.
- Bella, odpowiedz mi. - mówił bardziej stanowczo. Dalej brak reakcji. Odwróciłam jedynie ucho w jego stronę.
<Cappi?
Od Rose C.D Prince
Przypatrywałam się ogierowi, kiedy ten cicho chrapał, opierając się o ścianę.
Leżałam oparta o mały głaz, który przytrzymywał moje chore skrzydło.
W chwili obecnej, wolałabym ich nie mieć, niż być tak uziemiona.
Przerzuciłam wzrok z ogiera, kierując go w stronę wejścia do jaskini.
Naprawdę mocno padało, co sprawiało, że powoli zaczynałam sądzić iż na tych terenach będzie tak już zawsze.
Wolałam jednak odeprzeć tą myśl od siebie i skupić się na swoich obrażeniach. Pomyślałam, że lepiej by było, gdybym mogła jakoś usztywnić cały ten staw.
Jedyny problem tkwi w tym, że potrzebny byłby mi dosyć sporych rozmiarów patyk, ale gdzie ja go znajdę w jaskini? Albo jak wyjdę w takim stanie w środku burzy?
Westchnęłam z frustracją, po czym skarciłam się w duchu, gdyż mogłam obudzić Księcia.
Jednak on dalej spał w najlepsze.
~*~
Po około dwóch godzinach postanowiłam wstać, ponieważ mój bok był już cały zdrętwiały i obolały.
Próbując wstać, poślizgnęłam się, upadając ponownie na głaz.
Jednak, moje próby nie skończyły się na tym i ponownie wstałam, z lepszym skutkiem. Zrobiłam parę kroków, które nie były już przepełnione takim bólem i podeszłam bliżej wejścia, podobnie jak ostatnio, wyciągając pysk na deszcz.
<Śpiący Prince? :3>
Leżałam oparta o mały głaz, który przytrzymywał moje chore skrzydło.
W chwili obecnej, wolałabym ich nie mieć, niż być tak uziemiona.
Przerzuciłam wzrok z ogiera, kierując go w stronę wejścia do jaskini.
Naprawdę mocno padało, co sprawiało, że powoli zaczynałam sądzić iż na tych terenach będzie tak już zawsze.
Wolałam jednak odeprzeć tą myśl od siebie i skupić się na swoich obrażeniach. Pomyślałam, że lepiej by było, gdybym mogła jakoś usztywnić cały ten staw.
Jedyny problem tkwi w tym, że potrzebny byłby mi dosyć sporych rozmiarów patyk, ale gdzie ja go znajdę w jaskini? Albo jak wyjdę w takim stanie w środku burzy?
Westchnęłam z frustracją, po czym skarciłam się w duchu, gdyż mogłam obudzić Księcia.
Jednak on dalej spał w najlepsze.
~*~
Po około dwóch godzinach postanowiłam wstać, ponieważ mój bok był już cały zdrętwiały i obolały.
Próbując wstać, poślizgnęłam się, upadając ponownie na głaz.
Jednak, moje próby nie skończyły się na tym i ponownie wstałam, z lepszym skutkiem. Zrobiłam parę kroków, które nie były już przepełnione takim bólem i podeszłam bliżej wejścia, podobnie jak ostatnio, wyciągając pysk na deszcz.
<Śpiący Prince? :3>
Od Cappuccino C.D Bella
Pasłem się na polanie, na której ostatni raz widziałem Bellę.
Było bardzo gorąco, jednak chłodny wiatr równoważył to wszystko.
Trafiłem na soczystą kępkę trawy, więc ochoczo zacząłem ją rwać.
Rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem siwą klacz, jednak, nie było jej nigdzie.
Niecała doba, bez osoby którą znam ledwo kilka dni, a już mną szarpała pustka.
Tak cholernie się bałem.
Postanowiłem jeszcze raz jej poszukać.
Ruszyłem kilkadziesiąt metrów galopem, aby łatwiej było mi się wybić do lotu.
~*~
Latałem już dobre kilka godzin nad pobliskimi lasami, górami, jeziorami, rzekami, sadami.. Nawet wyleciałem nad tereny Ponurej Doliny, jednak nigdzie jej nie było.
Nigdzie.
W końcu opadłem wykończony pod drzewem na skraju polany. Byłem naprawdę mocno wyczerpany i zdołowany.
I tak zasnąłem, mając nadzieję, że jutro poszukiwania naprowadzą mnie na jakikolwiek ślad klaczy.
~*~
Przebudziłem się w środku nocy, kiedy poczułem na sobie lekki, ale jednak, ciężar.
Pomyślałem że spadło na mnie kilka gałęzi.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem klacz, przytulną do mojego grzbietu.
Jak dobrze, że jej się nic nie stało..
Jak ona mi bardzo zawróciła w głowie..
<Bella? :3>
Było bardzo gorąco, jednak chłodny wiatr równoważył to wszystko.
Trafiłem na soczystą kępkę trawy, więc ochoczo zacząłem ją rwać.
Rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem siwą klacz, jednak, nie było jej nigdzie.
Niecała doba, bez osoby którą znam ledwo kilka dni, a już mną szarpała pustka.
Tak cholernie się bałem.
Postanowiłem jeszcze raz jej poszukać.
Ruszyłem kilkadziesiąt metrów galopem, aby łatwiej było mi się wybić do lotu.
~*~
Latałem już dobre kilka godzin nad pobliskimi lasami, górami, jeziorami, rzekami, sadami.. Nawet wyleciałem nad tereny Ponurej Doliny, jednak nigdzie jej nie było.
Nigdzie.
W końcu opadłem wykończony pod drzewem na skraju polany. Byłem naprawdę mocno wyczerpany i zdołowany.
I tak zasnąłem, mając nadzieję, że jutro poszukiwania naprowadzą mnie na jakikolwiek ślad klaczy.
~*~
Przebudziłem się w środku nocy, kiedy poczułem na sobie lekki, ale jednak, ciężar.
Pomyślałem że spadło na mnie kilka gałęzi.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem klacz, przytulną do mojego grzbietu.
Jak dobrze, że jej się nic nie stało..
Jak ona mi bardzo zawróciła w głowie..
<Bella? :3>
Od Luny cd. Lawendy
Klacz jednorożca wpatrywała się we mnie. Najwidoczniej nie wiedziała, skąd znam jej imię.
- Ja jestem Luna, Beta SPM. - kiedy powiedziałam to zdanie, Lawenda lekko się uśmiechnęła.
- Ja właśnie dołączyłam do niego, i widziałam się z Bellą i Cappuccino. - odwzajemniłam jej uśmiech.
- Wiem. Właśnie widziałam się z nimi, i poprosili mnie żebym cię oprowadziła po naszych terenach, oraz nieco ci poopowiadała. Więc może najpierw przejdziemy się do Gór Mglistych. - powiedziałam, a ta przytaknęła lekko. Ruszyłam raźnym stępem, a Lawenda zaraz za mną. Szkoda, że nie miała skrzydeł i nie mogłyśmy lecieć. Ale cóż, spacerek od czasu do czasu też dobrze zrobi.
- Góry Mgliste to granica między SPM a SPD. Większa ich część należy do naszego stada, ale kawałek należy do SPD. Nasze tereny to właśnie Góry Mgliste, i ciągną się aż do Rzeki Przyszłości. Jest u nas mnóstwo drzew, a co za tym idzie - mnóstwo drapieżników, więc cały czas trzymaj się na baczności. znajduje się tu także sad jabłkowy, mnóstwo polan i wiele jaskiń. Głównie są niezamieszkane, ale w niektórych mieszkają niedźwiedzie. - rozgadałam się, a Lawenda uważnie przysłuchiwała się moim słowom.
<Lawenda?>
- Ja jestem Luna, Beta SPM. - kiedy powiedziałam to zdanie, Lawenda lekko się uśmiechnęła.
- Ja właśnie dołączyłam do niego, i widziałam się z Bellą i Cappuccino. - odwzajemniłam jej uśmiech.
- Wiem. Właśnie widziałam się z nimi, i poprosili mnie żebym cię oprowadziła po naszych terenach, oraz nieco ci poopowiadała. Więc może najpierw przejdziemy się do Gór Mglistych. - powiedziałam, a ta przytaknęła lekko. Ruszyłam raźnym stępem, a Lawenda zaraz za mną. Szkoda, że nie miała skrzydeł i nie mogłyśmy lecieć. Ale cóż, spacerek od czasu do czasu też dobrze zrobi.
- Góry Mgliste to granica między SPM a SPD. Większa ich część należy do naszego stada, ale kawałek należy do SPD. Nasze tereny to właśnie Góry Mgliste, i ciągną się aż do Rzeki Przyszłości. Jest u nas mnóstwo drzew, a co za tym idzie - mnóstwo drapieżników, więc cały czas trzymaj się na baczności. znajduje się tu także sad jabłkowy, mnóstwo polan i wiele jaskiń. Głównie są niezamieszkane, ale w niektórych mieszkają niedźwiedzie. - rozgadałam się, a Lawenda uważnie przysłuchiwała się moim słowom.
<Lawenda?>
Od Prince cd. Rose
- Nie – Odpowiedziałem obojętnie. – Może lepiej będzie, jeśli już wrócimy.
Klacz tylko kiwnęła głową i znów powoli stępowaliśmy w stronę jaskini. Czułem się po części winien za ten wypadek. Z jednej strony, jakbym nie leciał tak szybko, klacz nie musiałaby mnie doganiać i nie zderzyłaby się z gałęzią. Z drugiej jednak strony, ona mogłaby być bardziej uważna. Tym się jednak martwić będę później. Był zmęczony, a moje kopyta wydawały się być takie ciężkie, jak gdyby były z ołowiu. Głowa również bardzo mi ciążyła, a nogi już automatycznie poruszały się w powolnym, tym samym tempie. Najbardziej chciałbym znaleźć się już w moim ‘mieszkanku’ i zdrzemnąć się. Dzisiejszy dzień był wyczerpujący. Z wysiłkiem zadarłem głowę do góry. Niebo było ciemne, ale pierwsza gwiazda nie raczyła zaszczycić nas swoją obecnością. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Gdyby tak… użyć teleportacji? Nie, to odpada. Noire jest obolała, ma liczne zadrapania na kłodzie i złamane skrzydło. Poturbuje się jeszcze bardziej, bo nie będzie w stanie odpowiednio wylądować. Moje plany legły w gruzach i niezadowolony szedłem dalej. Klacz zdawała się nie być tak bardzo zmęczona jak ja.
~*~
W końcu schroniliśmy się w jaskini. I to w samą porę, bo zaraz rozległy się grzmoty i lunęło jak z cebra. Oparłem się o ‘ścianę’ jaskini, a Rose położyła się. Nie zdałem sobie nawet sprawy kiedy, ale zasnąłem.
< Kwiatuszku? Nie wiem kiedy skończy mi się faza na krótkie op. xd >
Klacz tylko kiwnęła głową i znów powoli stępowaliśmy w stronę jaskini. Czułem się po części winien za ten wypadek. Z jednej strony, jakbym nie leciał tak szybko, klacz nie musiałaby mnie doganiać i nie zderzyłaby się z gałęzią. Z drugiej jednak strony, ona mogłaby być bardziej uważna. Tym się jednak martwić będę później. Był zmęczony, a moje kopyta wydawały się być takie ciężkie, jak gdyby były z ołowiu. Głowa również bardzo mi ciążyła, a nogi już automatycznie poruszały się w powolnym, tym samym tempie. Najbardziej chciałbym znaleźć się już w moim ‘mieszkanku’ i zdrzemnąć się. Dzisiejszy dzień był wyczerpujący. Z wysiłkiem zadarłem głowę do góry. Niebo było ciemne, ale pierwsza gwiazda nie raczyła zaszczycić nas swoją obecnością. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Gdyby tak… użyć teleportacji? Nie, to odpada. Noire jest obolała, ma liczne zadrapania na kłodzie i złamane skrzydło. Poturbuje się jeszcze bardziej, bo nie będzie w stanie odpowiednio wylądować. Moje plany legły w gruzach i niezadowolony szedłem dalej. Klacz zdawała się nie być tak bardzo zmęczona jak ja.
~*~
W końcu schroniliśmy się w jaskini. I to w samą porę, bo zaraz rozległy się grzmoty i lunęło jak z cebra. Oparłem się o ‘ścianę’ jaskini, a Rose położyła się. Nie zdałem sobie nawet sprawy kiedy, ale zasnąłem.
< Kwiatuszku? Nie wiem kiedy skończy mi się faza na krótkie op. xd >
Od Rose C.D Prince
- Zostaw mnie tu, dam radę. Tylko Cię spowalniam.
Prince wywrócił oczami, dalej podtrzymując mój bok, po czym dodał;
- Słuchaj, gdybym chciał iść, to bym poszedł. I nie gadaj tak, bo jak się wkurzę, to faktycznie sobie pójdę.
Westchnęłam ciężko, podpierając cały swój ciężar ciała na lewej stronie.
- Więc, Kwiatuszku, jak to się stało?
Z trudem przyśpieszyliśmy chód, po czym odpowiedziałam;
- Próbowałam Cię nadgonić, ale nie zauważyłam wystającej gałęzi jednego z drzew. Potem już wiesz, co było dalej.
- Następnym razem naucz się patrzeć, dobrze?
Tym razem to ja wywróciłam oczami.
- Jak będziesz tak nimi wywracać to w końcu nic nie zobaczysz, Różyczko.
- A zamkniesz Ty się już, Princessko?
- Tak dobrze to nie będzie - dodał, spoglądając na chwilę na moje skrzydło.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy na terenie przeciwnego stada, prawda?
Ogier zatrzymał się gwałtownie, rozglądając się dookoła.
- Jasna chol..- nie dokończył, gryząc się w język - Tylko tego nam brakowało.
- I wiesz również, że idziemy jeszcze bardziej w kierunku tych całych Alf?
Odpowiedział mi milczeniem, próbując zawrócić.
- Twoja orientacja w terenie mnie rozbraja. I Twoje ,,Ja zawsze mam rację'' zawiodło. - powiedziałam, cicho się śmiejąc.
- Rose, zaraz złamię Ci drugie skrzydło.
Parsknęłam, delikatnie wyrywając się do przodu.
~*~
Po kilku godzinach, ucieczce przed morderczą wiewiórką i minięciu około tysiąca drzew, dotarliśmy na tereny naszego stada.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie wcześniej jedliśmy śniadanie.
- Słuchaj, Prince.
Ogier odwrócił się w moją stronę, posyłając mi równocześnie spojrzenie z serii ,, No co?''.
- Pytałeś mnie, a ja dalej nie spytałam się Ciebie.
Dalej patrzył na mnie wyczekującym wzrokiem.
- Masz.. Masz kogoś?
<Prince? >
Prince wywrócił oczami, dalej podtrzymując mój bok, po czym dodał;
- Słuchaj, gdybym chciał iść, to bym poszedł. I nie gadaj tak, bo jak się wkurzę, to faktycznie sobie pójdę.
Westchnęłam ciężko, podpierając cały swój ciężar ciała na lewej stronie.
- Więc, Kwiatuszku, jak to się stało?
Z trudem przyśpieszyliśmy chód, po czym odpowiedziałam;
- Próbowałam Cię nadgonić, ale nie zauważyłam wystającej gałęzi jednego z drzew. Potem już wiesz, co było dalej.
- Następnym razem naucz się patrzeć, dobrze?
Tym razem to ja wywróciłam oczami.
- Jak będziesz tak nimi wywracać to w końcu nic nie zobaczysz, Różyczko.
- A zamkniesz Ty się już, Princessko?
- Tak dobrze to nie będzie - dodał, spoglądając na chwilę na moje skrzydło.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy na terenie przeciwnego stada, prawda?
Ogier zatrzymał się gwałtownie, rozglądając się dookoła.
- Jasna chol..- nie dokończył, gryząc się w język - Tylko tego nam brakowało.
- I wiesz również, że idziemy jeszcze bardziej w kierunku tych całych Alf?
Odpowiedział mi milczeniem, próbując zawrócić.
- Twoja orientacja w terenie mnie rozbraja. I Twoje ,,Ja zawsze mam rację'' zawiodło. - powiedziałam, cicho się śmiejąc.
- Rose, zaraz złamię Ci drugie skrzydło.
Parsknęłam, delikatnie wyrywając się do przodu.
~*~
Po kilku godzinach, ucieczce przed morderczą wiewiórką i minięciu około tysiąca drzew, dotarliśmy na tereny naszego stada.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie wcześniej jedliśmy śniadanie.
- Słuchaj, Prince.
Ogier odwrócił się w moją stronę, posyłając mi równocześnie spojrzenie z serii ,, No co?''.
- Pytałeś mnie, a ja dalej nie spytałam się Ciebie.
Dalej patrzył na mnie wyczekującym wzrokiem.
- Masz.. Masz kogoś?
<Prince? >
Od Prince'a C.D Rose
- Pomocy! Prince, ty idioto! - Usłyszałem jakiś krzyk z oddali. Szybko
obejrzałem się za siebie. Rose tu nie było. Zawróciłem. Nadal słyszałem
czyjeś, najprawdopodobniej jej, krzyki, które stawały się coraz
głośniejsze. Na moje nieszczęście, klacz była umaszczona tak, że z
łatwością wtapiała się w tło.
- Tu, na dole jestem, kretynie – Głos, rzeczywiście pochodził gdzieś spod konarów ogromnego dębu. Omijając ostrożnie gałęzie, wylądowałem na ziemi. Zauważyłem zmasakrowaną, może to za mocne słowo, klacz. Mianowicie – ugrzęzła w paru dorodnych gałęziach, jej bok był poobcierany, a jedno ze skrzydeł bezwładnie opadło na krzak obok. Być może było złamane.
- Jak ty to zrobiłaś? – Spytałem a ona nic nie odpowiedziała. Przewróciła tylko oczami.
- Może później będziesz zadręczał mnie pytaniami, a teraz ładnie proszę cię o pomoc Księciuniu – A więc o to jej chodziło… klacze. Zastanawiałem się przez chwilę, co z tym fantem zrobić i jak ją wyprowadzić.
- Czy możesz wstać? – Zapytałem niepewnie, nie wiedząc, czy liczy się to jako „zadręczanie pytaniami”. Noire spróbowała. Wstała, ale jej nogi trzęsły się. Podszedłem i wskazałem, by się o mnie oparła. Zgrabnie ominęła gałęzie i wyszła z czegoś, co przed chwilą było jej więzieniem. Skrzydło nadal bezwładnie zwisało w dół. Obawiałem się, że któreś z nas może się potknąć.
- Masz władzę nad tym skrzydłem? – Klacz chyba próbowała się wysilić i lekko podniosła skrzydło. Było na tyle wysoko by móc oprzeć się o mój bok. Dodatkowy, może niewielki, ale jednak, ciężar.
< Noire? Nie mam pojęcia, jak opisać złamane skrzydło, wygląda to źle, ale cóż… lepsze to niż nic. Chyba. xd >
- Tu, na dole jestem, kretynie – Głos, rzeczywiście pochodził gdzieś spod konarów ogromnego dębu. Omijając ostrożnie gałęzie, wylądowałem na ziemi. Zauważyłem zmasakrowaną, może to za mocne słowo, klacz. Mianowicie – ugrzęzła w paru dorodnych gałęziach, jej bok był poobcierany, a jedno ze skrzydeł bezwładnie opadło na krzak obok. Być może było złamane.
- Jak ty to zrobiłaś? – Spytałem a ona nic nie odpowiedziała. Przewróciła tylko oczami.
- Może później będziesz zadręczał mnie pytaniami, a teraz ładnie proszę cię o pomoc Księciuniu – A więc o to jej chodziło… klacze. Zastanawiałem się przez chwilę, co z tym fantem zrobić i jak ją wyprowadzić.
- Czy możesz wstać? – Zapytałem niepewnie, nie wiedząc, czy liczy się to jako „zadręczanie pytaniami”. Noire spróbowała. Wstała, ale jej nogi trzęsły się. Podszedłem i wskazałem, by się o mnie oparła. Zgrabnie ominęła gałęzie i wyszła z czegoś, co przed chwilą było jej więzieniem. Skrzydło nadal bezwładnie zwisało w dół. Obawiałem się, że któreś z nas może się potknąć.
- Masz władzę nad tym skrzydłem? – Klacz chyba próbowała się wysilić i lekko podniosła skrzydło. Było na tyle wysoko by móc oprzeć się o mój bok. Dodatkowy, może niewielki, ale jednak, ciężar.
< Noire? Nie mam pojęcia, jak opisać złamane skrzydło, wygląda to źle, ale cóż… lepsze to niż nic. Chyba. xd >
Lawenda C.D Bella (do chętnego/chętnej)
- Przybłąkałam się tu. Umarł mój opiekun. Tak więc zaczęłam wędrować po
świecie. Byłam takim trochę włóczęgą. Aż nie napotkałam… przepraszam,
ale jak masz na imię? – Zdałam sobie nagle sprawę, że nawet nie znam
imienia tego ogiera.
- Cappuccino.
- Rozumiem. W takim razie nasze tereny ciągną się od Rzeki Przyszłości, którą zapewne przekraczałaś, aż do Gór Mglistych [nie, nie jestem fanką Hobbita/Władcy Pierścieni]. Część tego pasma należy do Stada Ponurej Doliny, którym zarządza Prince, oraz słyszałam, że przyłączyła się do niego niejaka Rose, zwana również Noire. Nie wiem zbyt wiele na ich temat, ale my, Alfy Porannej Mgły, niezbyt przepadamy za Alfami stada sąsiedniego… W każdym razie najlepiej będzie, gdy nie będziesz zapuszczać się na ich tereny. W razie pytań, ja i Cappuccino jesteśmy do dyspozycji. Gdy znajdę Lunę, Betę, poproszę ją, by pokazała tobie co i jak.
Pokiwałam tylko głową. Rzeczywiście napotkałam na swojej drodze jakąś rzekę, która na szczęście nie była za szeroka i dało ją się przeskoczyć. Ja bym osobiście nazwała to strumykiem. O żadnych stadach tutaj i tak nic nie słyszałam. Czyli mogę chodzić od strumyka, po góry. Muszą dysponować ogromną przestrzenią… może delikatnie przesadziłam. Dużą. Po prostu dużą. Schyliłam łeb, co miało być czymś w rodzaju ukłonu i odeszłam. Byłam wyczerpana. Przez ostatnie trzy dni wędrowałam, zatrzymując się tylko, by spać i zjeść. Przynajmniej teraz zaznam trochę spokoju i ciszy. Ku mojej uldze, w oddali widać było coś rodzaju sadu jabłkowego. Trafiłam na bardzo dobre tereny. Wodopoje, miejsca do spacerów, sady jabłkowe, świeża trawa… ja to mimo wszystko chyba jednak mam odrobinę szczęścia. Nie trudziłam się nawet, by przyspieszyć. Zaraz i tak się tam znajdę, to po pierwsze. Po drugie, jestem wyczerpana i najchętniej bym się położyła, co nie do końca leży w mojej końskiej naturze. Upłynęło paręnaście minut, aż w końcu dotarłam, choć poruszałam się bardzo powolnym stępem.
- Lawenda? – Usłyszałam głos za mną. Odwróciłam się, by zobaczyć kto mnie, najwidoczniej, śledził. A jeśli tak, to nie mogłam uwierzyć, jak nie mogłam usłyszeć jego stukotu kopyt, lub nie wyczuć jego zapachu, o ile wiatr wiał w odpowiednią stronę.
< Ktoś coś? >
- Cappuccino.
- Rozumiem. W takim razie nasze tereny ciągną się od Rzeki Przyszłości, którą zapewne przekraczałaś, aż do Gór Mglistych [nie, nie jestem fanką Hobbita/Władcy Pierścieni]. Część tego pasma należy do Stada Ponurej Doliny, którym zarządza Prince, oraz słyszałam, że przyłączyła się do niego niejaka Rose, zwana również Noire. Nie wiem zbyt wiele na ich temat, ale my, Alfy Porannej Mgły, niezbyt przepadamy za Alfami stada sąsiedniego… W każdym razie najlepiej będzie, gdy nie będziesz zapuszczać się na ich tereny. W razie pytań, ja i Cappuccino jesteśmy do dyspozycji. Gdy znajdę Lunę, Betę, poproszę ją, by pokazała tobie co i jak.
Pokiwałam tylko głową. Rzeczywiście napotkałam na swojej drodze jakąś rzekę, która na szczęście nie była za szeroka i dało ją się przeskoczyć. Ja bym osobiście nazwała to strumykiem. O żadnych stadach tutaj i tak nic nie słyszałam. Czyli mogę chodzić od strumyka, po góry. Muszą dysponować ogromną przestrzenią… może delikatnie przesadziłam. Dużą. Po prostu dużą. Schyliłam łeb, co miało być czymś w rodzaju ukłonu i odeszłam. Byłam wyczerpana. Przez ostatnie trzy dni wędrowałam, zatrzymując się tylko, by spać i zjeść. Przynajmniej teraz zaznam trochę spokoju i ciszy. Ku mojej uldze, w oddali widać było coś rodzaju sadu jabłkowego. Trafiłam na bardzo dobre tereny. Wodopoje, miejsca do spacerów, sady jabłkowe, świeża trawa… ja to mimo wszystko chyba jednak mam odrobinę szczęścia. Nie trudziłam się nawet, by przyspieszyć. Zaraz i tak się tam znajdę, to po pierwsze. Po drugie, jestem wyczerpana i najchętniej bym się położyła, co nie do końca leży w mojej końskiej naturze. Upłynęło paręnaście minut, aż w końcu dotarłam, choć poruszałam się bardzo powolnym stępem.
- Lawenda? – Usłyszałam głos za mną. Odwróciłam się, by zobaczyć kto mnie, najwidoczniej, śledził. A jeśli tak, to nie mogłam uwierzyć, jak nie mogłam usłyszeć jego stukotu kopyt, lub nie wyczuć jego zapachu, o ile wiatr wiał w odpowiednią stronę.
< Ktoś coś? >
Od Rose C.D Prince
- No nie wiem nie wiem, muszę sprawdzić to w swoim grafiku. - Odpowiedziałam udając oficjalny ton, po czym się delikatnie uśmiechnęłam - Zależy, co oferujesz. Ale raczej tak, chyba nie mam nic do roboty.
Spojrzałam na Księciunia wyczekując odpowiedzi.
- Cóż, myślałem nad może jakimś spacerem?
Trochę mnie zamurowało, więc spojrzałam pytająco na ogiera.
- Ty? Spacer? Ja? Daj numer do dilera..
Na moją odpowiedź ogier wywrócił oczami, a ja podeszłam ciut bliżej.
- No pewnie że pójdę, Princess.
Księciunio tym razem parsknął z niedowierzaniem, kiedy próbowałam otrzepać do końca swój ogon i skrzydła z których dalej ciekło jak z niewyciśniętego prania.
- Idę poszukać jakiejś jabłonki, może jakaś się znajdzie. Będziesz miał ochotę na jabłko?
Pokręcił przecząco pyskiem, więc ruszyłam żwawym kłusem przed siebie, w nadziei na natknięcie się na pożądane drzewo.
~*~
- Prince! Ty.. Ty.. Hultaju!
Ogier uśmiechnął się cwaniacko przegryzając z zadowoleniem moje jabłko.
- One.. One miało być moje.. - udałam zrozpaczoną i uszczypnęłam pegaza w kark - Udław się nim!
- Dziękuję bardzo - prychnął, odrzucając ogryzek na bok - Jak chcesz, to ta resztka jest Twoja, nie dziękuj.
Rzuciłam mu przelotne, nic nie znaczące spojrzenie i potruchtałam przed siebie aby znaleźć zadowalającą moją osobę kępkę trawy.
Po około piętnastu minutach postanowiliśmy wreszcie gdzieś pójść.
~*~
Z naszego spaceru wyszedł lot nad terenami, nad którymi teoretycznie nie powinniśmy być.
Prince dziś latał znacznie szybciej, i kiedy próbowałam go nadgonić, zaczepiłam się o wystającą z korony dużego drzewa gałąź.
Ostatecznie skończyłam między dużymi gałęziami w runie leśnym. Zaczepiając się o tą przeklętą roślinę, uszkodziłam swój cały lewy bok wraz z obecnie bezużytecznym, złamanym skrzydłem.
Pozostało mi tylko wołanie o pomoc, które najwyżej skończy się zmniejszeniem gatunku..
<Księżniczka?>
Spojrzałam na Księciunia wyczekując odpowiedzi.
- Cóż, myślałem nad może jakimś spacerem?
Trochę mnie zamurowało, więc spojrzałam pytająco na ogiera.
- Ty? Spacer? Ja? Daj numer do dilera..
Na moją odpowiedź ogier wywrócił oczami, a ja podeszłam ciut bliżej.
- No pewnie że pójdę, Princess.
Księciunio tym razem parsknął z niedowierzaniem, kiedy próbowałam otrzepać do końca swój ogon i skrzydła z których dalej ciekło jak z niewyciśniętego prania.
- Idę poszukać jakiejś jabłonki, może jakaś się znajdzie. Będziesz miał ochotę na jabłko?
Pokręcił przecząco pyskiem, więc ruszyłam żwawym kłusem przed siebie, w nadziei na natknięcie się na pożądane drzewo.
~*~
- Prince! Ty.. Ty.. Hultaju!
Ogier uśmiechnął się cwaniacko przegryzając z zadowoleniem moje jabłko.
- One.. One miało być moje.. - udałam zrozpaczoną i uszczypnęłam pegaza w kark - Udław się nim!
- Dziękuję bardzo - prychnął, odrzucając ogryzek na bok - Jak chcesz, to ta resztka jest Twoja, nie dziękuj.
Rzuciłam mu przelotne, nic nie znaczące spojrzenie i potruchtałam przed siebie aby znaleźć zadowalającą moją osobę kępkę trawy.
Po około piętnastu minutach postanowiliśmy wreszcie gdzieś pójść.
~*~
Z naszego spaceru wyszedł lot nad terenami, nad którymi teoretycznie nie powinniśmy być.
Prince dziś latał znacznie szybciej, i kiedy próbowałam go nadgonić, zaczepiłam się o wystającą z korony dużego drzewa gałąź.
Ostatecznie skończyłam między dużymi gałęziami w runie leśnym. Zaczepiając się o tą przeklętą roślinę, uszkodziłam swój cały lewy bok wraz z obecnie bezużytecznym, złamanym skrzydłem.
Pozostało mi tylko wołanie o pomoc, które najwyżej skończy się zmniejszeniem gatunku..
<Księżniczka?>
Od Prince'a C.D Rose
Po chwili zabawy „źrebaczków” w ochlapywania siebie nawzajem, oboje
byliśmy przemoczeni do suchej nitki i cicho się śmialiśmy. Przez chwilę
patrzyłem się prosto w oczy klaczy, ale gdy zwróciła się w moją stronę –
odwróciłem wzrok. Nie miałem pojęcia, co właśnie przed chwilą się
stało. Może lepiej o tym zapomnieć. Udając, że piję, nagle znów
ochlapałem Noire i wyszedłem z wody.
- Zero do jednego – Oznajmiłem z triumfem, który wypisywał się na moim pysku. Moja towarzyszka wyszła z wody i dopiero wtedy zauważyłem, że nasze skrzydła są zbyt mokre i nasiąknięte wodą, byśmy mogli polecieć.
- Jesteśmy chyba skazani na piechotę – Ona również to zauważyła i mruknęła cicho. Aby dać jej do zrozumienia, że usłyszałem i to, przytaknąłem głową. Do łąki, na której można spokojnie się pasać, dzieliło nas z może niecałe pół godziny drogi.
- Ale niedaleko stąd czeka na nas późne śniadanie – Odparłem, próbując dać mojemu głosu ton zachęcający. Niewiele z tego wyszło. Był taki obojętny jak zazwyczaj. Czy kiedyś jeszcze się tego pozbędę? Momentami owszem, było to przydatne, ale zdecydowanie wygodniej jest móc panować nad wydźwiękiem swojego głosu, nieprawdaż? Wpadłem już w swój pesymistyczny nastrój. Powolnym stępem razem z Rose spacerowaliśmy przez wąską ścieżynkę. Na około były pokrzywy i kolczaste krzaki, a nad nami były konary drzew. Ta sytuacja zmusiła nas zbliżyć do siebie i dzieliło nas może z siedem, osiem centymetrów (licząc od ‘kłody’). Nasze skrzydła prawie się stykały. Czułem się nieco niezręcznie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że klacz się tym tak bardzo nie przejmowała, jak ja. Jak zwykle znajdę zawsze powód do zmartwień. Zdarzało się to już tak często, że zdążyłem prawie nie zwracać na to uwagi. Ku mojej uldze, droga zaczęła się rozszerzać. Prawie niezauważalnie oddaliłem się nieco od Noire. Nie miałem pojęcia, czy zauważyła to czy nie. Przyspieszyłem do kłusa/u [?]. Ona również. Na horyzoncie spostrzegłem już wielką, zieloną plamę, a na środku klif. Czyli moja stołówka, innymi słowa mówiąc. Zbliżaliśmy się do celu, ja wybrałem sobie „stolik” w cieniu klifu. Bądź co bądź, ale było parno i gorąco, a zarazem niebo było zakryte przez delikatnie szare chmury.
- Kwiatuszku? – Powiedziałem niepewnie. Obróciłem się. Klacz wpatrywała się we mnie. Odwróciła wzrok i udała, że już automatycznie przewróciła oczami po raz enty nazwałem ją tak.
- Masz jakieś plany na dziś? – Gdy to wypowiedziałem, zdałem sobie sprawę, że od czasu JEJ przybycia, zaczynam wariować. W pozytywnym sensie.
< Kwiatuszku? Nieładnie, zawróciłaś Księciuniowi w głowie… 8) I to raczej mi odbija, nie jemu .-. >
- Zero do jednego – Oznajmiłem z triumfem, który wypisywał się na moim pysku. Moja towarzyszka wyszła z wody i dopiero wtedy zauważyłem, że nasze skrzydła są zbyt mokre i nasiąknięte wodą, byśmy mogli polecieć.
- Jesteśmy chyba skazani na piechotę – Ona również to zauważyła i mruknęła cicho. Aby dać jej do zrozumienia, że usłyszałem i to, przytaknąłem głową. Do łąki, na której można spokojnie się pasać, dzieliło nas z może niecałe pół godziny drogi.
- Ale niedaleko stąd czeka na nas późne śniadanie – Odparłem, próbując dać mojemu głosu ton zachęcający. Niewiele z tego wyszło. Był taki obojętny jak zazwyczaj. Czy kiedyś jeszcze się tego pozbędę? Momentami owszem, było to przydatne, ale zdecydowanie wygodniej jest móc panować nad wydźwiękiem swojego głosu, nieprawdaż? Wpadłem już w swój pesymistyczny nastrój. Powolnym stępem razem z Rose spacerowaliśmy przez wąską ścieżynkę. Na około były pokrzywy i kolczaste krzaki, a nad nami były konary drzew. Ta sytuacja zmusiła nas zbliżyć do siebie i dzieliło nas może z siedem, osiem centymetrów (licząc od ‘kłody’). Nasze skrzydła prawie się stykały. Czułem się nieco niezręcznie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że klacz się tym tak bardzo nie przejmowała, jak ja. Jak zwykle znajdę zawsze powód do zmartwień. Zdarzało się to już tak często, że zdążyłem prawie nie zwracać na to uwagi. Ku mojej uldze, droga zaczęła się rozszerzać. Prawie niezauważalnie oddaliłem się nieco od Noire. Nie miałem pojęcia, czy zauważyła to czy nie. Przyspieszyłem do kłusa/u [?]. Ona również. Na horyzoncie spostrzegłem już wielką, zieloną plamę, a na środku klif. Czyli moja stołówka, innymi słowa mówiąc. Zbliżaliśmy się do celu, ja wybrałem sobie „stolik” w cieniu klifu. Bądź co bądź, ale było parno i gorąco, a zarazem niebo było zakryte przez delikatnie szare chmury.
- Kwiatuszku? – Powiedziałem niepewnie. Obróciłem się. Klacz wpatrywała się we mnie. Odwróciła wzrok i udała, że już automatycznie przewróciła oczami po raz enty nazwałem ją tak.
- Masz jakieś plany na dziś? – Gdy to wypowiedziałem, zdałem sobie sprawę, że od czasu JEJ przybycia, zaczynam wariować. W pozytywnym sensie.
< Kwiatuszku? Nieładnie, zawróciłaś Księciuniowi w głowie… 8) I to raczej mi odbija, nie jemu .-. >
Od Belli cd. Lawendy i Cappuccina
Ujrzałam biegnącego w moją stronę Cappuccina. Ale nie był sam - biegła za nim jakaś klacz, jednorożec. Kiedy byli na tyle blisko, żeby usłyszeć moje słowa, powiedziałam:
- Witajcie. - skinęłam głową na powitanie, a oni stanęli obok mnie. - Jak się nazywasz? Ja jestem Bella. - teraz zwróciłam się do samej klaczy.
- Nazywam się Lawenda. - odpowiedziała, lekko się kłaniając, na co odpowiedziałam delikatnym uśmiechem. Byłam całkiem ładnym jednorożcem, o lekko fioletowawej barwie.
- Spotkałem ją, i okazało się że nie ma stada, więc przyjąłem ją do naszego. - teraz zwrócił się do mnie Cappuccino, a ja skinęłam głową.
- I dobrze zrobiłeś. - Lawenda uśmiechnęła się nieśmiało, a ja odwzajemniłam uśmiech. - Witaj w Stadzie Porannej Mgły, Lawendo. - dodałam, bo nie miałam pojęcia czy Cappuccino w ogóle powiedział jej jak się nazywa nasze stado. Zapadła nieco niezręczna cisza, a Cappuccino zaczął jeść jabłko.
- A więc, Lawendo, jak trafiłaś na nasze tereny? - zapytałam, dalej mile się uśmiechając.
<Cappi? Law? [Cap, możemy uznać że to dzieje się po naszej fabule c; ]>
- Witajcie. - skinęłam głową na powitanie, a oni stanęli obok mnie. - Jak się nazywasz? Ja jestem Bella. - teraz zwróciłam się do samej klaczy.
- Nazywam się Lawenda. - odpowiedziała, lekko się kłaniając, na co odpowiedziałam delikatnym uśmiechem. Byłam całkiem ładnym jednorożcem, o lekko fioletowawej barwie.
- Spotkałem ją, i okazało się że nie ma stada, więc przyjąłem ją do naszego. - teraz zwrócił się do mnie Cappuccino, a ja skinęłam głową.
- I dobrze zrobiłeś. - Lawenda uśmiechnęła się nieśmiało, a ja odwzajemniłam uśmiech. - Witaj w Stadzie Porannej Mgły, Lawendo. - dodałam, bo nie miałam pojęcia czy Cappuccino w ogóle powiedział jej jak się nazywa nasze stado. Zapadła nieco niezręczna cisza, a Cappuccino zaczął jeść jabłko.
- A więc, Lawendo, jak trafiłaś na nasze tereny? - zapytałam, dalej mile się uśmiechając.
<Cappi? Law? [Cap, możemy uznać że to dzieje się po naszej fabule c; ]>
Od Lawendy C.D Cappuccino
- Ja? Lawenda – Przedstawiłam się cicho, onieśmielona nieco potężną
postacią ogiera. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. I po co ja za nim
szłam? Teraz muszę przypłacać wstydem.
- Co robisz na terenach Stada Porannej Doliny? – Spytał podejrzliwie. Jego wielkie skrzydła rzucały na mnie swój cień i czułam się nieswojo.
- Przybłąkałam się tu – Odpowiedziałam szczerze. Bo w istocie, tak się tu znalazłam. Nie miałam pojęcia, że te tereny zamieszkuje jakaś grupka koni, bo jeszcze nikogo tu wcześniej nie widziałam. Mam chyba szczęście do pakowania się w kłopoty.
- Nie masz stada, tak? – Teraz mogłam wyczuć lekką nutkę zaciekawienia w jego głosie. W moim sercu pojawił się mały płomyczek nadziei na to, że zaraz ten obszar może stać się moim nowym domem. Nie dałam jednak po sobie niczego poznać. W odpowiedzi na pytanie pokręciłam łbem.
- Jeśli chcesz, mogę przyjąć cię do mojego. Na początku nazwijmy to okresem próbnym.
- Byłabym zaszczycona. Przyjmuję zaproszenie – Oznajmiłam z promiennym uśmiechem na pysku [tak, daję Wam przyjemność zastanowienia się, jak koń się uśmiecha… :’)], jeszcze parę minut temu nie byłabym w stanie sobie wyobrazić czegoś takiego. A jednak. Ogier prowadził mnie w stronę niewielkiego pagórka, na którym zauważyłam ledwo widoczną, rozmytą białą plamę. Im bardziej się zbliżaliśmy, tym ta „plama” coraz bardziej przypominała mi sylwetkę konia. Nawet nie tyle zwykłego konia, co unipega. Ogier przyspieszył do kłusu, a ja za nim. Mogłam już dostrzec śnieżnobiałą skrzydlatą klacz z rogiem na czole, opierającą się o niewysoką jabłonkę, na której rosły dojrzale czerwone jabłka.
< Bella, Kawko? :v >
- Co robisz na terenach Stada Porannej Doliny? – Spytał podejrzliwie. Jego wielkie skrzydła rzucały na mnie swój cień i czułam się nieswojo.
- Przybłąkałam się tu – Odpowiedziałam szczerze. Bo w istocie, tak się tu znalazłam. Nie miałam pojęcia, że te tereny zamieszkuje jakaś grupka koni, bo jeszcze nikogo tu wcześniej nie widziałam. Mam chyba szczęście do pakowania się w kłopoty.
- Nie masz stada, tak? – Teraz mogłam wyczuć lekką nutkę zaciekawienia w jego głosie. W moim sercu pojawił się mały płomyczek nadziei na to, że zaraz ten obszar może stać się moim nowym domem. Nie dałam jednak po sobie niczego poznać. W odpowiedzi na pytanie pokręciłam łbem.
- Jeśli chcesz, mogę przyjąć cię do mojego. Na początku nazwijmy to okresem próbnym.
- Byłabym zaszczycona. Przyjmuję zaproszenie – Oznajmiłam z promiennym uśmiechem na pysku [tak, daję Wam przyjemność zastanowienia się, jak koń się uśmiecha… :’)], jeszcze parę minut temu nie byłabym w stanie sobie wyobrazić czegoś takiego. A jednak. Ogier prowadził mnie w stronę niewielkiego pagórka, na którym zauważyłam ledwo widoczną, rozmytą białą plamę. Im bardziej się zbliżaliśmy, tym ta „plama” coraz bardziej przypominała mi sylwetkę konia. Nawet nie tyle zwykłego konia, co unipega. Ogier przyspieszył do kłusu, a ja za nim. Mogłam już dostrzec śnieżnobiałą skrzydlatą klacz z rogiem na czole, opierającą się o niewysoką jabłonkę, na której rosły dojrzale czerwone jabłka.
< Bella, Kawko? :v >
poniedziałek, 11 lipca 2016
Od Belli cd. Cappuccina
Nie przejęło mnie to że zabrzmiałam jakbym była jego matką. Cappuccino spojrzał na mnie spode łba. Położyłam się spowrotem, nie zwracając uwagi na pegaza.
- Ale nie...
- Nigdzie nie pójdziesz i koniec kropka. A teraz daj mi spać. - przerwałam mu układając się wygodniej. Słyszałam jego westchnięcie, ale chyba zrozumiał że lepiej nie psuć bardziej i tak już zgniłej atmosfery, i nie odezwał się i ułożył obok mnie. Wtuliłam się w niego, przymykając powieki. Nie zbyt chciało mi się spać, ale cóż na to poradzić?
Już po chwili usłyszałam ciche chrapanie, a jego twórcą był oczywiście nikt inny jak... Cappuccino. Poczekałam chwilę, by mocniej zasnął, po czym bezszelestnie wymknęłam się z jego uścisku. Na moje szczęście się nie obudził. Rozprostowałam skrzydła i nogi, chociaż zbytnio nie były mi one potrzebne. Czułam się już dobrze, wręcz wspaniale, więc nie widziałam problemu w tym, żeby sobie chwilę polatać. Wzbiłam się w powietrze, lecąc w tylko sobie znanym kierunku, przy okazji podśpiewując, co ostatnio lubiłam często robić.
- I belong with you, you belong with me
You're my sweetheart
I belong with you, you belong with me
You're my sweet
- Ale nie...
- Nigdzie nie pójdziesz i koniec kropka. A teraz daj mi spać. - przerwałam mu układając się wygodniej. Słyszałam jego westchnięcie, ale chyba zrozumiał że lepiej nie psuć bardziej i tak już zgniłej atmosfery, i nie odezwał się i ułożył obok mnie. Wtuliłam się w niego, przymykając powieki. Nie zbyt chciało mi się spać, ale cóż na to poradzić?
Już po chwili usłyszałam ciche chrapanie, a jego twórcą był oczywiście nikt inny jak... Cappuccino. Poczekałam chwilę, by mocniej zasnął, po czym bezszelestnie wymknęłam się z jego uścisku. Na moje szczęście się nie obudził. Rozprostowałam skrzydła i nogi, chociaż zbytnio nie były mi one potrzebne. Czułam się już dobrze, wręcz wspaniale, więc nie widziałam problemu w tym, żeby sobie chwilę polatać. Wzbiłam się w powietrze, lecąc w tylko sobie znanym kierunku, przy okazji podśpiewując, co ostatnio lubiłam często robić.
- I belong with you, you belong with me
You're my sweetheart
I belong with you, you belong with me
You're my sweet
Od Cappuccino C.D Bella
Wtuliłem klacz mocniej do siebie. Jeszcze chwilę nuciła jakąś przyjemną melodię, po czym ucichła. Rozłożyłem skrzydło, aby otulić jej grzbiet.
Słyszałem jak jej oddech powoli się urywa a serce bije coraz to wolniej.
-Bella?
-Nuuu?
Westchnąłem cicho, wtulając pysk w jej grzywę.
-Mnie.. Ehh, mnie za niedługo nie będzie.
Klacz podniosła się nieznacznie tak, aby widzieć mnie trochę lepiej.
Dołączyła do tego pytające spojrzenie.
-Nie, nie jest mi łatwo, pomimo, że znamy się dopiero od kilku dni. Ja po prostu.. Czuję..Obecność kogoś z mojej rodziny. To nie daje mi spać, jeść, nie mogę się na niczym skupić.
Uczucie, że może spotkam mojego ojca, albo rodzeństwo.. To takie.. Niezwykłe. Nie sądziłem że kiedykolwiek odzyskam nadzieję.
-Po prostu się połóż. - Bella popchnęła mój pysk na trawę a sama oparła pyszczek na mojej szyji.
-Gdyby.. Gdyby to było takie łatwe. Że położę się i o wszystkim zapomnę. Wiesz, że i tak wrócimy do tego tematu, prawda?
Siwa klacz potwierdziła, przymykając powieki. Czułem, że powoli zasypia. Ja, rozglądnąłem się po polanie, po chwili kierując wzrok na niebo. I tak, leżąc, z naprawdę wspaniałą osobą, czułem się prawie szczęśliwy.
No właśnie, prawie.
Z rozmyślań wyrwał mnie jej słodki głos.
-Nigdzie nie pójdziesz.. -Powiedziała prawie nie słyszalnie.
<Belka? >
Słyszałem jak jej oddech powoli się urywa a serce bije coraz to wolniej.
-Bella?
-Nuuu?
Westchnąłem cicho, wtulając pysk w jej grzywę.
-Mnie.. Ehh, mnie za niedługo nie będzie.
Klacz podniosła się nieznacznie tak, aby widzieć mnie trochę lepiej.
Dołączyła do tego pytające spojrzenie.
-Nie, nie jest mi łatwo, pomimo, że znamy się dopiero od kilku dni. Ja po prostu.. Czuję..Obecność kogoś z mojej rodziny. To nie daje mi spać, jeść, nie mogę się na niczym skupić.
Uczucie, że może spotkam mojego ojca, albo rodzeństwo.. To takie.. Niezwykłe. Nie sądziłem że kiedykolwiek odzyskam nadzieję.
-Po prostu się połóż. - Bella popchnęła mój pysk na trawę a sama oparła pyszczek na mojej szyji.
-Gdyby.. Gdyby to było takie łatwe. Że położę się i o wszystkim zapomnę. Wiesz, że i tak wrócimy do tego tematu, prawda?
Siwa klacz potwierdziła, przymykając powieki. Czułem, że powoli zasypia. Ja, rozglądnąłem się po polanie, po chwili kierując wzrok na niebo. I tak, leżąc, z naprawdę wspaniałą osobą, czułem się prawie szczęśliwy.
No właśnie, prawie.
Z rozmyślań wyrwał mnie jej słodki głos.
-Nigdzie nie pójdziesz.. -Powiedziała prawie nie słyszalnie.
<Belka? >
Od Belli cd. Cappuccina
A to drań! Zaczął mnie łaskotać, na co odpowiedziałam głośnym i radosnym śmiechem.
- Prze-przestań... P-ppro-proszę... - wykrztusiłam, dusząc się ze śmiechu. Nie mogłam go odepchnąć, znalazł miejsce w którym miałam największe łaskotki. Opadłam na trawę wycieńczona ze śmiechu, a Cappuccino wreszcie mnie zostawił. Odwróciłam się do niego tyłem, rozprostowując przednie nogi, oraz kładąc na nich głowę. Udałam obrażoną, choć w rzeczywistości w środku nadal się śmiałam.
- Beeella? - usłyszałam Jego aksamitny głos. Nie odpowiedziałam.
- Belka? - dalej brak reakcji z mojej strony. Jedynie głupio się śmiałam w duchu. Usłyszałam jak się przysunął do mnie.
- Och Belluś, nie fochaj się na mnie. - powiedział ogier, trącając mnie pyskiem. Już nie wytrzymałam wesołości, i wybuchnęłam śmiechem, odwracając się do niego. Na początku spojrzał na mnie jak na jakąś wariatkę, ale musiałam, po prostu musiałam to zrobić.
- Z-zostaw mnie... - teraz to ja go łaskotałam, śmiejąc się przy tym jakbym była chora umysłowo i ktoś również mnie łaskotał. tak podsumowując, śmiałam się nawet bardziej niż sama ofiara. Znaczy się Cappuccino. Padłam obok niego na trawę, i chociaż już się nie łaskotaliśmy, ja dalej nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Konie zielone przebiegły galopem,
I spod ich kopyt wytrysnęły kwiaty.
Żaby w sadzawce rozpaliły ogień,
Na niebie księżyc pozapalał gwiazdy.
Nad brzegiem stawu, wsłuchany w krzyk czajek,
Owiany mocną wonią tataraku,
Patrzyłeś w gwiazdy na samym dnie stawu,
Mówiłeś do mnie, że przemija lato.
Zaczęłam nucić piosenkę. I jedno zgadzało się z rzeczywistością - na niebie księżyc pozapalał gwiazdy. Wtuliłam się w Cappuccina, nucąc tą piosenkę.
- Lato pachnące miętą,
Lato koloru malin,
Lato zielonych lasów,
Lato kukułek i czajek.
<Cappusiu?>
- Prze-przestań... P-ppro-proszę... - wykrztusiłam, dusząc się ze śmiechu. Nie mogłam go odepchnąć, znalazł miejsce w którym miałam największe łaskotki. Opadłam na trawę wycieńczona ze śmiechu, a Cappuccino wreszcie mnie zostawił. Odwróciłam się do niego tyłem, rozprostowując przednie nogi, oraz kładąc na nich głowę. Udałam obrażoną, choć w rzeczywistości w środku nadal się śmiałam.
- Beeella? - usłyszałam Jego aksamitny głos. Nie odpowiedziałam.
- Belka? - dalej brak reakcji z mojej strony. Jedynie głupio się śmiałam w duchu. Usłyszałam jak się przysunął do mnie.
- Och Belluś, nie fochaj się na mnie. - powiedział ogier, trącając mnie pyskiem. Już nie wytrzymałam wesołości, i wybuchnęłam śmiechem, odwracając się do niego. Na początku spojrzał na mnie jak na jakąś wariatkę, ale musiałam, po prostu musiałam to zrobić.
- Z-zostaw mnie... - teraz to ja go łaskotałam, śmiejąc się przy tym jakbym była chora umysłowo i ktoś również mnie łaskotał. tak podsumowując, śmiałam się nawet bardziej niż sama ofiara. Znaczy się Cappuccino. Padłam obok niego na trawę, i chociaż już się nie łaskotaliśmy, ja dalej nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Konie zielone przebiegły galopem,
I spod ich kopyt wytrysnęły kwiaty.
Żaby w sadzawce rozpaliły ogień,
Na niebie księżyc pozapalał gwiazdy.
Nad brzegiem stawu, wsłuchany w krzyk czajek,
Owiany mocną wonią tataraku,
Patrzyłeś w gwiazdy na samym dnie stawu,
Mówiłeś do mnie, że przemija lato.
Zaczęłam nucić piosenkę. I jedno zgadzało się z rzeczywistością - na niebie księżyc pozapalał gwiazdy. Wtuliłam się w Cappuccina, nucąc tą piosenkę.
- Lato pachnące miętą,
Lato koloru malin,
Lato zielonych lasów,
Lato kukułek i czajek.
<Cappusiu?>
Od Cappuccino
Szedłem spokojnie wzdłuż pasma górskiego. Było lekko po północy, a moją wędrówkę rozświetlało niebo, na którym połyskiwały nieliczne gwiazdy. Nie dawno skończyła się ulewa, o czym przypominały mi rozległe kałuże.
Przystanąłem na chwilę popierając się kopytem o skałę.
Nade mną przeleciały ptaki, ku mojemu zdziwieniu. Przyglądałem im się uważnie, jednak, zmęczone za pewne długą wędrówką, szybko ulotniły się sprzed moich oczu.
Nagle poczułem coś, co dało mi do zrozumienia, jak bardzo kpi sobie ze mnie Matka Natura. Rzekłbym Teresa, ale o naszej znajomości, innym razem.
Krople spadały na moje złożone skrzydła.
Nie trwało to długo, a już usłyszałem w pobliskim lesie trzask złamanego drzewa, po zderzeniu z piorunem.
Zastanawiałem się chwilę, czy może nie przechodził nie opodal ktoś z naszego stada.
Postanowiłem, że nie będę zwlekać aż ujrzę truchło znajomego mi konia, więc ruszyłem cwałem w stronę ostatniego uderzenia.
Ratunek nie został mi dany, gdyż usłyszałem za sobą stukot kopyt.
Odwróciłem się gwałtownie, mówiąc :
- Kim jesteś? - Wystawiłem pysk, aby wyczuć zapach kopytnego, jednak, nigdy wcześniej nie czułem tego zapachu.
<Ktoś chętny? Odpada Prince, Bella, no i z oczywistych powodów - Rose. Niech odpiszę na to koń, który nie napisał żadnego opowiadania. Szansa na wybicie się, proszę, nie zmarnujcie tego. >
Przystanąłem na chwilę popierając się kopytem o skałę.
Nade mną przeleciały ptaki, ku mojemu zdziwieniu. Przyglądałem im się uważnie, jednak, zmęczone za pewne długą wędrówką, szybko ulotniły się sprzed moich oczu.
Nagle poczułem coś, co dało mi do zrozumienia, jak bardzo kpi sobie ze mnie Matka Natura. Rzekłbym Teresa, ale o naszej znajomości, innym razem.
Krople spadały na moje złożone skrzydła.
Nie trwało to długo, a już usłyszałem w pobliskim lesie trzask złamanego drzewa, po zderzeniu z piorunem.
Zastanawiałem się chwilę, czy może nie przechodził nie opodal ktoś z naszego stada.
Postanowiłem, że nie będę zwlekać aż ujrzę truchło znajomego mi konia, więc ruszyłem cwałem w stronę ostatniego uderzenia.
Ratunek nie został mi dany, gdyż usłyszałem za sobą stukot kopyt.
Odwróciłem się gwałtownie, mówiąc :
- Kim jesteś? - Wystawiłem pysk, aby wyczuć zapach kopytnego, jednak, nigdy wcześniej nie czułem tego zapachu.
<Ktoś chętny? Odpada Prince, Bella, no i z oczywistych powodów - Rose. Niech odpiszę na to koń, który nie napisał żadnego opowiadania. Szansa na wybicie się, proszę, nie zmarnujcie tego. >
Od Cappuccino C.D Bella
-Nie dałaś mi się wykazać - odparłem, udając minę smutnego szczeniaka.
Tak, zdecydowanie, dalej byłem szczeniakiem. Przynajmniej to mi wychodzi.
-Już się tak nie dołuj - odpowiedziała, trącając mnie swoim delikatnym pyszczkiem.
Uśmiechnąłem się do niej od ucha do ucha, nagle przypominając sobie :
- Jak się czujesz? Nie powinienem Ci pozwolić lecieć.
- Mogę spokojnie uznać, że w miarę lepiej.
Uwierz, że tak było lepiej, aby mnie bardziej bolało, niż żeby niedźwiedź znalazł sobie nas, jako swój obiad.
-Czy ja wiem.. - Uśmiechnąłem się ponownie, trącając klacz delikatnie na trawę - Teraz, Bella, będziesz leżeć tutaj aż nie będziesz czuła się rewelacyjnie. Będę tutaj siedział od rana do nocy. W ciągu dnia zostawię Cię tylko na chwilę, żebyś nie zeszła mi tu z głodu.
Przez chwilę trącałem ją jeszcze pyszczkiem próbując znaleźć jej słaby punkt w postaci łaskotek.
<Bella, misiu? :3>
[przepraszam za zapewne nie powalającą długość, ale piszę na telefonie i trudno mi wyczuć ]
Tak, zdecydowanie, dalej byłem szczeniakiem. Przynajmniej to mi wychodzi.
-Już się tak nie dołuj - odpowiedziała, trącając mnie swoim delikatnym pyszczkiem.
Uśmiechnąłem się do niej od ucha do ucha, nagle przypominając sobie :
- Jak się czujesz? Nie powinienem Ci pozwolić lecieć.
- Mogę spokojnie uznać, że w miarę lepiej.
Uwierz, że tak było lepiej, aby mnie bardziej bolało, niż żeby niedźwiedź znalazł sobie nas, jako swój obiad.
-Czy ja wiem.. - Uśmiechnąłem się ponownie, trącając klacz delikatnie na trawę - Teraz, Bella, będziesz leżeć tutaj aż nie będziesz czuła się rewelacyjnie. Będę tutaj siedział od rana do nocy. W ciągu dnia zostawię Cię tylko na chwilę, żebyś nie zeszła mi tu z głodu.
Przez chwilę trącałem ją jeszcze pyszczkiem próbując znaleźć jej słaby punkt w postaci łaskotek.
<Bella, misiu? :3>
[przepraszam za zapewne nie powalającą długość, ale piszę na telefonie i trudno mi wyczuć ]
Od Belli cd. Cappuccina
Szliśmy około 15 minut, kiedy usłyszałam cichy szelest. Moje uszy natychmiast zwróciły się do tyłu.
- Co się stało? - zapytał nieco zdezorientowany Cappuccino, jednak nadal czujny.
- Cicho. - szepnęłam, rozglądając się bacznie i odwracając w przeciwną stronę niż szliśmy. Do naszych uszu doszły ciche kroki, a jakieś 15 metrów od nas stanął... niedźwiedź. Ogromny, gruby niedźwiedź. Przypatrywał się nam z głodną miną, a w jego oczach zabłysły ogniki.
- No to mamy przechlapane. - powiedział cicho ogier. Nie odezwałam się. Rozprostowałam skrzydła. Czułam się nieco lepiej niż przedtem.
- Polecimy. - rzekłam poważnie do Cappuccina, głosem nie uznającym sprzeciwu. Zdawało się że chciał coś powiedzieć, ale zamilkł. Wzbiłam się do lotu, a on zaraz za mną. Ruszyłam dosyć szybko, jednak na tyle bym nie zmęczyła się za szybko. Prowadziłam Cappuccina, zgrabnie wymijając drzewa, aż na nasze szczęście zgubiliśmy niedźwiedzia i znaleźliśmy się na polanie.
<Capp? Przepraszam za długość...>
- Co się stało? - zapytał nieco zdezorientowany Cappuccino, jednak nadal czujny.
- Cicho. - szepnęłam, rozglądając się bacznie i odwracając w przeciwną stronę niż szliśmy. Do naszych uszu doszły ciche kroki, a jakieś 15 metrów od nas stanął... niedźwiedź. Ogromny, gruby niedźwiedź. Przypatrywał się nam z głodną miną, a w jego oczach zabłysły ogniki.
- No to mamy przechlapane. - powiedział cicho ogier. Nie odezwałam się. Rozprostowałam skrzydła. Czułam się nieco lepiej niż przedtem.
- Polecimy. - rzekłam poważnie do Cappuccina, głosem nie uznającym sprzeciwu. Zdawało się że chciał coś powiedzieć, ale zamilkł. Wzbiłam się do lotu, a on zaraz za mną. Ruszyłam dosyć szybko, jednak na tyle bym nie zmęczyła się za szybko. Prowadziłam Cappuccina, zgrabnie wymijając drzewa, aż na nasze szczęście zgubiliśmy niedźwiedzia i znaleźliśmy się na polanie.
<Capp? Przepraszam za długość...>
Nowy członek SPD, Abelard!
Imię: Abelard znany także jako King of Souls.
Płeć: Zdecydowanie jest to ogier.
Wiek: 3 lata
Głos: Avicii - Hey Brother (https://www.youtube.com/watch?v=6Cp6mKbRTQY)
Stanowisko: Beta
Rasa: Nie posiada pięknego rogu ani upierzonych skrzydeł więc to zwykły koń
Stado: SPD
Charakter: Abelard jest nieco zbyt złośliwy i zamknięty w sobie. Nigdy nie można odczytać jakie ma emocje bo jego pysk to kamienna maska. Strasznie ciężko złapać z nim kontakt bo jest nie ufny i wiecznie podejrzliwy wobec każdego. On sam często twierdzi że brak mu towarzystwa ale taki już ma charakter. Zapamiętaj sobie że nigdy do niczego go nie zmusisz i że w walce jest on bezlitosny.
"Odwaga to nie brak strachu lecz panowanie nad nim"
Nie boi się głośno mówić o tym co uważa i jest w stanie zapanować nad strachem. Chcecie wiedzieć czego się boi? Kaczek. Nikt nie wie dlaczego ale Abelard panicznie boi się właśnie kaczek.
Rodzina:
Matka - Soul
Ojciec - Spirit
Siostra - Lilith
Brat - Demon
Partner: Kto wie czy kiedyś Abelard się nie zakocha?
Historia: Urodził się jako ten środkowy. Starszy od brata i młodszy od wkurzającej siostry. Jego brat nazywał się tak naprawdę Lex ale był i jest demonem. Lilith... To imię kojarzy wam się zapewne z matką demonów ale w rzeczywistości siostra Abelarda zostać miała przyszłą władczynią tych stworzeń. Matka Abelarda faktycznie była duszą i jedynie jego ojciec był zwykłym koniem. W głowie Abelarda od samego początku siedział duszek imieniem Fair. Tak więc jego dzieciństwo nie było do końca normalne. Włóczył się z rodziną wszędzie gdzie się dało a gdy dorósł postanowił dołączyć do SPD. Teraz pisze na nowo swoją historię. Bez rodziny.
Moce:
*zmiana w ducha
*rozmowa z duchami
*zmiennokształtność
*wejście do krainy dusz
Steruje: Komunia03
Płeć: Zdecydowanie jest to ogier.
Wiek: 3 lata
Głos: Avicii - Hey Brother (https://www.youtube.com/watch?v=6Cp6mKbRTQY)
Stanowisko: Beta
Rasa: Nie posiada pięknego rogu ani upierzonych skrzydeł więc to zwykły koń
Stado: SPD
Charakter: Abelard jest nieco zbyt złośliwy i zamknięty w sobie. Nigdy nie można odczytać jakie ma emocje bo jego pysk to kamienna maska. Strasznie ciężko złapać z nim kontakt bo jest nie ufny i wiecznie podejrzliwy wobec każdego. On sam często twierdzi że brak mu towarzystwa ale taki już ma charakter. Zapamiętaj sobie że nigdy do niczego go nie zmusisz i że w walce jest on bezlitosny.
"Odwaga to nie brak strachu lecz panowanie nad nim"
Nie boi się głośno mówić o tym co uważa i jest w stanie zapanować nad strachem. Chcecie wiedzieć czego się boi? Kaczek. Nikt nie wie dlaczego ale Abelard panicznie boi się właśnie kaczek.
Rodzina:
Matka - Soul
Ojciec - Spirit
Siostra - Lilith
Brat - Demon
Partner: Kto wie czy kiedyś Abelard się nie zakocha?
Historia: Urodził się jako ten środkowy. Starszy od brata i młodszy od wkurzającej siostry. Jego brat nazywał się tak naprawdę Lex ale był i jest demonem. Lilith... To imię kojarzy wam się zapewne z matką demonów ale w rzeczywistości siostra Abelarda zostać miała przyszłą władczynią tych stworzeń. Matka Abelarda faktycznie była duszą i jedynie jego ojciec był zwykłym koniem. W głowie Abelarda od samego początku siedział duszek imieniem Fair. Tak więc jego dzieciństwo nie było do końca normalne. Włóczył się z rodziną wszędzie gdzie się dało a gdy dorósł postanowił dołączyć do SPD. Teraz pisze na nowo swoją historię. Bez rodziny.
Moce:
*zmiana w ducha
*rozmowa z duchami
*zmiennokształtność
*wejście do krainy dusz
Steruje: Komunia03
Od Rose C.D Prince
- Nie dziwię Ci się, szczerze mówiąc. - posłałam mu słaby uśmiech.
Mimo wszystko było mi poniekąd szkoda tego zwierza. Ale widocznie tak musiało być.
- Pozostaje mi tylko dodać - kontynuowałam - Brawo Ty.
- Brawo ja. - odpowiedział zadowolony i widocznie dość dumny z pozbycia się potencjalnego zagrożenia.
- Może i szukam dziury w całym - przerwałam, ponieważ ogier dorzucił ,,Za pewne to właśnie robisz'' - ale skoro był tu ten młody wilk, to gdzieś są również dorosłe osobniki.
- To trochę słabe, ale muszę przyznać, że tym razem i Ty za pewne się nie mylisz.
Rzuciłam mu spojrzenie z serii ,,A nie mówiłam?'' na co on wybuchł szybkim, cichym i dawno zduszonym śmiechem.
- Później się o to będziemy martwić. Bo, nie wiem czy zauważyłaś, ale na razie, jesteśmy tu tylko my. - dodał sarkastycznie.
Nie dodałam nic od siebie tylko przyśpieszyłam kroku, co chwilę zerkając za siebie, czy Prince idzie dalej, czy może postanowił odłączyć się od ,,wycieczki''.
- Właściwie to w końcu nie napiłeś się tej wody, prawda? - spytałam, kierując wzrok na niego.
Książę, oszczędzając w swych słowach, dumnie pokiwał tylko pyskiem.
- To może pojedziemy w inne miejsce, z wodą? Bo jeśli moje wcześniejsze przypuszczenia są trafne, obawiam się, że we wcześniejszym miejscu, właśnie trafimy na rodziców tego wilka.
Kiedy ogier zgodził się, powoli wzbiłam się w powietrze, w poszukiwaniu wody. Z góry, na wysokości, na której aktualnie się znajdowaliśmy, było widać zaledwie kilka plam. Ciemnoszare góry, zgniłozielone lasy i nieliczne jaskinie. Było też kilka bajorek, jednak za małych, i nie zbyt czystych, aby były zdatne do jakiegokolwiek użycia.
- Chyba coś mam - odezwał się samiec, wskazując kopytem w danym kierunku.
- Faktycznie - odpowiedziałam cicho, zwalniając, aby to on poprowadził nas do jeziora.
~*~
- Oszalałeś?! - wykrzyczałam w stronę towarzysza kiedy ochlapał mnie wodą. Na jego pysku przelotnie pojawił się cwaniacki uśmieszek, który znikł, kiedy powaliłam go prosto do wody.
< Mokry Książę? :3 >
Mimo wszystko było mi poniekąd szkoda tego zwierza. Ale widocznie tak musiało być.
- Pozostaje mi tylko dodać - kontynuowałam - Brawo Ty.
- Brawo ja. - odpowiedział zadowolony i widocznie dość dumny z pozbycia się potencjalnego zagrożenia.
- Może i szukam dziury w całym - przerwałam, ponieważ ogier dorzucił ,,Za pewne to właśnie robisz'' - ale skoro był tu ten młody wilk, to gdzieś są również dorosłe osobniki.
- To trochę słabe, ale muszę przyznać, że tym razem i Ty za pewne się nie mylisz.
Rzuciłam mu spojrzenie z serii ,,A nie mówiłam?'' na co on wybuchł szybkim, cichym i dawno zduszonym śmiechem.
- Później się o to będziemy martwić. Bo, nie wiem czy zauważyłaś, ale na razie, jesteśmy tu tylko my. - dodał sarkastycznie.
Nie dodałam nic od siebie tylko przyśpieszyłam kroku, co chwilę zerkając za siebie, czy Prince idzie dalej, czy może postanowił odłączyć się od ,,wycieczki''.
- Właściwie to w końcu nie napiłeś się tej wody, prawda? - spytałam, kierując wzrok na niego.
Książę, oszczędzając w swych słowach, dumnie pokiwał tylko pyskiem.
- To może pojedziemy w inne miejsce, z wodą? Bo jeśli moje wcześniejsze przypuszczenia są trafne, obawiam się, że we wcześniejszym miejscu, właśnie trafimy na rodziców tego wilka.
Kiedy ogier zgodził się, powoli wzbiłam się w powietrze, w poszukiwaniu wody. Z góry, na wysokości, na której aktualnie się znajdowaliśmy, było widać zaledwie kilka plam. Ciemnoszare góry, zgniłozielone lasy i nieliczne jaskinie. Było też kilka bajorek, jednak za małych, i nie zbyt czystych, aby były zdatne do jakiegokolwiek użycia.
- Chyba coś mam - odezwał się samiec, wskazując kopytem w danym kierunku.
- Faktycznie - odpowiedziałam cicho, zwalniając, aby to on poprowadził nas do jeziora.
~*~
- Oszalałeś?! - wykrzyczałam w stronę towarzysza kiedy ochlapał mnie wodą. Na jego pysku przelotnie pojawił się cwaniacki uśmieszek, który znikł, kiedy powaliłam go prosto do wody.
< Mokry Książę? :3 >
Od Prince C.D Rose
Jedyną możliwą opcją jest zagonienie wilka w kozi róg. Najbezpieczniej będzie, gdy on pozostanie na ziemi, a ja w powietrzu. Tak więc wzbiłem się w powietrze, podlatując do wilka i zachęcając go do gonitwy. To było jak wyścig. Postanowiłem zagonić zwierza do kanionu, zmęczyć go, a następnie zmaltretować. Trochę brutalne, ale nie zamierzam mieć na sumieniu tego, że pozwoliłem mordercy swobodnie polować sobie na mojej ziemi. „Dogoń mnie, jeśli zdołasz!” – Przesłałem tą myśl wilkowi w nadziei, że zachęci go to do szybszego biegu i potraktuje to jako wyzwanie. I rzeczywiście tak się stało. Wilk musiał być młody, niedoświadczony i głupi, by ganiać pegaza. Kanion, który odkryłem parę dni temu, widniał już na horyzoncie. Zadowolony tylko przyspieszyłem, wilk również. Dotarłem do celu wraz z moją ofiarą. Spostrzegłem, że Noire leci obok mnie. Czyli jednak nie dała za wygraną i woli sprawdzić, co zamierzam zrobić. Wylądowałem na ziemi, by pobawić się z moim nowym, tymczasowym pupilem w berka. No dobrze, to nie było śmieszne, przyznaję. Wilk dyszał i poruszał się coraz wolniej. Nadal patrzył na mnie groźnie, ale ku mojemu zadowoleniu z biegu zwolnił do truchtu. Dla bezpieczeństwa zdecydowałem się jeszcze go pomęczyć. Przykładowo stałem sobie w odległości pięciu metrów od niego, a gdy dzieliło nas może z pięćdziesiąt centymetrów wznosiłem się w górę, lub po prostu galopowałem, a on nieudolnie próbował wskoczyć mi na zad. Raz tylko prawie mu się udało, ale wzleciałem w powietrze on spadł, ale ślady po pazurach zostały. Były to tylko zadrapania, nie rany i były ledwo widoczne. W końcu, wilk opadł na ziemię. Nie wiedziałem, że pójdzie mi to z taką łatwością. Ale jednak zwierzę miało nie więcej jak dwa lata i z pewnością to było główną przyczyną. Pewien, że nie może on już nic mi zrobić, podszedłem, obróciłem się i dałem mu porządnego kopniaka w brzuch. Usłyszałem nieprzyjemny dźwięk w rodzaju skrzypnięcia. Musiałem połamać mu jakieś żebro. Aby zwierzak jednak się nie męczył udusiłem go przyciskając nogę na jego szyi. Nie próbował się wyrywać. Wiedział, że to już koniec. Pocieszyłem się tylko tym, że odszedł do drugiego świata i będzie osądzany. Wie, że z końmi się nie zadziera. Bo według panującej tutaj wiary, do Grona Bogów należą również konie. Wilki są w niższej pozycji od nich. [Asha kombinuje z końską wiarą x’D] Ja osobiście w to wierzę i zapewne kiedyś się przekonam. Zadowolony z siebie podszedłem do Rose, która powoli oddalała się. Dogoniłem ją, co uczyniłem jadąc energicznym kłusem.
- Chyba mam dość przygód jak na dzisiejszą noc. Zresztą słońce już wschodzi – Mruknąłem pod nosem.
< Kwiatuszku? ;p Księciunio Maj Hiroł <3 Uwzględniłam, że był to młody, niedoświadczony, głupiutki wilczek, więc to chyba nie był wielki wyczyn. Mniejsza. Długość taka sobie, ale ćśśś…
Od Rose C.D Prince
- Chyba mamy kolegę. Już myślałem, że nie będzie tu żywej duszy, a tu najpierw Ty, a potem ten wilk.
Ja jednak nie byłam w nastroju do żartów.
Od kilku minut moją głowę przeszywał ból, który był nie do zniesienia. Jednak, ukrywanie jakichkolwiek emocji, opanowałam, powiem całkiem szczerze, do perfekcji.
Prince jednak, równie dobrze potrafił czytać co komu chodzi po głowie.
- Uprzedzając pytanie, tak, dobrze się czuję. - skłamałam, przypatrując się wilkowi.
Po chwili Książę spojrzał na mnie chłodno, a ja zrozumiałam aluzję.
Shut up Rose, okay, rozumiem.
- Posłuchaj mnie teraz - powiedział bardzo szybko, prawie niezrozumiale, a jednak również cicho. - Nie wiadomo co takiemu zwierzakowi strzeli do głowy. Gdybym był sam, dałbym sobie radę, ale obawiam się, że Ty, Kwiatuszku, zostałabyś rzucona na pożarcie - przerwałam mu cichym parsknięciem połączonym z wywróceniem oczu - Tak więc, plan jest taki.
Prince popatrzył na mnie pytającym wzrokiem a ja kiwnęłam łbem, prosząc, aby kontynuował.
- Widzę, że się źle czujesz. Uwierz mi, że po pierwsze - kłamstwo ma krótkie nóżki, a po drugie, ja zawsze mam rację. - pokręciłam przy drugim wyznaniu pysk z dezaprobatą - Oddal się. Ja dam sobie radę, a nie mogę go tutaj zostawić, bo jak już wspominałem, nie wiadomo co mu odwali.
Chwilę stałam i wykłócałam się z ogierem, mówiąc, że zostanę i pomogę. Jednak on, pozostał nie wzruszony i kazał oddalić mi się na brzeg, lub dalej.
- Ohhh, no dobrze, tatusiu.
Zobaczyłam tylko chwilowy cwaniacki uśmiech na jego pysku, po czym wycofałam się powoli z wody aby nie zwracać na nas zbytniej uwagi.
< Książę? Przepraszam za długość.>
Ja jednak nie byłam w nastroju do żartów.
Od kilku minut moją głowę przeszywał ból, który był nie do zniesienia. Jednak, ukrywanie jakichkolwiek emocji, opanowałam, powiem całkiem szczerze, do perfekcji.
Prince jednak, równie dobrze potrafił czytać co komu chodzi po głowie.
- Uprzedzając pytanie, tak, dobrze się czuję. - skłamałam, przypatrując się wilkowi.
Po chwili Książę spojrzał na mnie chłodno, a ja zrozumiałam aluzję.
Shut up Rose, okay, rozumiem.
- Posłuchaj mnie teraz - powiedział bardzo szybko, prawie niezrozumiale, a jednak również cicho. - Nie wiadomo co takiemu zwierzakowi strzeli do głowy. Gdybym był sam, dałbym sobie radę, ale obawiam się, że Ty, Kwiatuszku, zostałabyś rzucona na pożarcie - przerwałam mu cichym parsknięciem połączonym z wywróceniem oczu - Tak więc, plan jest taki.
Prince popatrzył na mnie pytającym wzrokiem a ja kiwnęłam łbem, prosząc, aby kontynuował.
- Widzę, że się źle czujesz. Uwierz mi, że po pierwsze - kłamstwo ma krótkie nóżki, a po drugie, ja zawsze mam rację. - pokręciłam przy drugim wyznaniu pysk z dezaprobatą - Oddal się. Ja dam sobie radę, a nie mogę go tutaj zostawić, bo jak już wspominałem, nie wiadomo co mu odwali.
Chwilę stałam i wykłócałam się z ogierem, mówiąc, że zostanę i pomogę. Jednak on, pozostał nie wzruszony i kazał oddalić mi się na brzeg, lub dalej.
- Ohhh, no dobrze, tatusiu.
Zobaczyłam tylko chwilowy cwaniacki uśmiech na jego pysku, po czym wycofałam się powoli z wody aby nie zwracać na nas zbytniej uwagi.
< Książę? Przepraszam za długość.>
Od Prince C.D Rose
Opierałem się o ścianę jaskini, lekko przysypiając. Ulewa ani nie
narastała, ani nie łagodniała – cały czas utrzymywała się na tym samym
poziomie. Niebo nadal zasnute były ciemnymi chmurami, których wiatr nie
raczył popchnąć w inną stronę. Wyglądało na to, że przez resztę dnia,
pogoda nie będzie nas rozpieszczać. Może to i nawet lepiej, raz na jakiś
czas można sporządzić sobie Dzień Lenia, nawet, jeśli jest się Alfą.
Usłyszałem kichnięcie („końskie”).
- Mówiłem coś o wychodzeniu na deszcz? – Mruknąłem. Jak zwykle miałem rację, ale Kwiatuszek i tak wolał mówić swoje i upiera się, że zachowuję się jak nadopiekuńczy tatulek.
Postanowiłem przeczekać ulewę, o ile nie będzie padać również w nocy. Pozwoliłem sobie się zdrzemnąć.
~*~
Obudziłem się. Ale nie sam. To ta cisza. Deszcz ustał, ale na niebie były już pierwsze gwiazdy, ja za to nie miałem ochoty spać. Noire chyba nie zasnęła bo aktualnie bacznie mi się przyglądała. Wyszedłem lekko za obszar jaskini i rozejrzałem się. Las milczał, nawet wiatr znudził się ciągłym bawieniem się konarami drzew, a zwierzęta pochowały się w swoich norach, dziuplach, szałasach, jaskiniach. Zresztą i tak tereny Ponurej Doliny są zdecydowanie mniej żywotne niż te, które należą do stada sąsiedniego. Ni stąd, ni z owąd, poczułem silną potrzebę napicia się.
- Idę nad rzekę się napić – Oznajmiłem cicho, a klacz tylko skinęła głową i podeszła do mnie. Były trzy opcje – pierwsza, że jej się nudzi. Druga, że chce jej się pić. Trzecia, że jest gorąco i chce się schłodzić. W moim przypadku ciągnęły mnie te wszystkie powody. Z ziemi zrobiło się błoto i po chwili moje kopyta nie były takie lśniące jak przed dziesięcioma minutami. Na domiar tego, znów trzeba było iść przez las i krople deszczu spływały z liści drzew. Na szczęście, plaga ta nie była tak liczna, by mnie przemoczyć. Ptaki, które przysiadywały na gałęziach, przyglądały nam się uważnie – gdzie idziemy i co zamierzamy. Zignorowałem je. I tak przeminęła cała droga. Gdy wyszliśmy z lasu, rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Leciałem może z metr nad ziemią, bo nie miałem zamiaru iść przez te bagno. Bądź co bądź, w kniejach, drogi są bardziej suche, niż na otwartym terenie. Noire zrobiła to samo. Jej kopyta również oszpecało błoto. W składzie były też drobne listki, porwane przez wiatr w czasie burzy, jak i po prostu zwykła, mokra ziemia. W zasięgu mojego wzroku pojawił już się nieduży pagórek, za którym płynęła rzeka – w tamtej chwili, moje zbawienie. Wylądowałem na ziemi i pogalopowałem do wodopoju. Okazało się, że Kwiatuszek znalazł się tu przede mną. Jakim cudem? Mniejsza… klacz, tak jak myślałem, zanurzyła lekko nogi w wodzie, ale nie tak głęboko, by nie była w stanie walczyć z nurtem. Ja napiłem się i stanąłem obok niej. Przypatrywała się czemuś w dali. Spojrzałem w tamtą stronę. Jakaś sylwetka. W sumie to nie jakaś. Rozpoznawałem ją. Samotnie polujący wilk, który uznał moje tereny za miejsce łowów.
< Kwiatuszku? 8) >
- Mówiłem coś o wychodzeniu na deszcz? – Mruknąłem. Jak zwykle miałem rację, ale Kwiatuszek i tak wolał mówić swoje i upiera się, że zachowuję się jak nadopiekuńczy tatulek.
Postanowiłem przeczekać ulewę, o ile nie będzie padać również w nocy. Pozwoliłem sobie się zdrzemnąć.
~*~
Obudziłem się. Ale nie sam. To ta cisza. Deszcz ustał, ale na niebie były już pierwsze gwiazdy, ja za to nie miałem ochoty spać. Noire chyba nie zasnęła bo aktualnie bacznie mi się przyglądała. Wyszedłem lekko za obszar jaskini i rozejrzałem się. Las milczał, nawet wiatr znudził się ciągłym bawieniem się konarami drzew, a zwierzęta pochowały się w swoich norach, dziuplach, szałasach, jaskiniach. Zresztą i tak tereny Ponurej Doliny są zdecydowanie mniej żywotne niż te, które należą do stada sąsiedniego. Ni stąd, ni z owąd, poczułem silną potrzebę napicia się.
- Idę nad rzekę się napić – Oznajmiłem cicho, a klacz tylko skinęła głową i podeszła do mnie. Były trzy opcje – pierwsza, że jej się nudzi. Druga, że chce jej się pić. Trzecia, że jest gorąco i chce się schłodzić. W moim przypadku ciągnęły mnie te wszystkie powody. Z ziemi zrobiło się błoto i po chwili moje kopyta nie były takie lśniące jak przed dziesięcioma minutami. Na domiar tego, znów trzeba było iść przez las i krople deszczu spływały z liści drzew. Na szczęście, plaga ta nie była tak liczna, by mnie przemoczyć. Ptaki, które przysiadywały na gałęziach, przyglądały nam się uważnie – gdzie idziemy i co zamierzamy. Zignorowałem je. I tak przeminęła cała droga. Gdy wyszliśmy z lasu, rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Leciałem może z metr nad ziemią, bo nie miałem zamiaru iść przez te bagno. Bądź co bądź, w kniejach, drogi są bardziej suche, niż na otwartym terenie. Noire zrobiła to samo. Jej kopyta również oszpecało błoto. W składzie były też drobne listki, porwane przez wiatr w czasie burzy, jak i po prostu zwykła, mokra ziemia. W zasięgu mojego wzroku pojawił już się nieduży pagórek, za którym płynęła rzeka – w tamtej chwili, moje zbawienie. Wylądowałem na ziemi i pogalopowałem do wodopoju. Okazało się, że Kwiatuszek znalazł się tu przede mną. Jakim cudem? Mniejsza… klacz, tak jak myślałem, zanurzyła lekko nogi w wodzie, ale nie tak głęboko, by nie była w stanie walczyć z nurtem. Ja napiłem się i stanąłem obok niej. Przypatrywała się czemuś w dali. Spojrzałem w tamtą stronę. Jakaś sylwetka. W sumie to nie jakaś. Rozpoznawałem ją. Samotnie polujący wilk, który uznał moje tereny za miejsce łowów.
< Kwiatuszku? 8) >
Od Rose C.D Prince
Podążałam za nim aż do momentu, kiedy weszliśmy do jaskini.
Było ciemno, więc musiałam ostro wytężyć wzrok, aby ujrzeć tam karego ogiera.
- Cóż, coś o sobie.. - urwał mi się głos, ale szybko zapanowałam nad wszelkimi emocjami - Moja matka, której nigdy nie miałam przyjemności poznać, porzuciła mnie do mojego ojca. Wszystko super, pięknie, tylko że od początku byłam przypadkiem, przekleństwem od losu i wszystkim chłamem, ponieważ mój kochany tatuś zażyczył sobie ogiera i cóż, nie wyszło. Byłam dosyć młoda i naiwna i uważałam, że wiesz, coś się zmieni. Dotarło do mnie dopiero co się dzieje, kiedy zostałam sama. Krótko mówiąc - również nic ciekawego.
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że nad czymś naprawdę mocno się zastanawia.
Postanowiłam nie drążyć tematu i rozglądnęłam się dookoła.
Jaskinia była dosyć mała. Wszędzie panowała wilgoć, która powoli zamieniała tą kryjówkę w jedną wielką kałużę, ponieważ pogoda nas nie szczędziła wywołując burzę.
Wychyliłam się trochę za jaskinię, powodując, że deszcz spadał na moje chrapy. Ponownie rozglądnęłam się, widząc las, przez który wcześniej przejeżdżaliśmy. Na niebie wciąż królował księżyc, przykryty deszczowymi chmurami. Gdzieniegdzie można było zauważyć małe gwiazdy, które w rzeczywistości, były ogromne.
Cuda wszechświata i całej tej pokręconej astronomii.
- Przeziębiona Alfa to nieużyteczna Alfa. Schowaj się lepiej w końcu do środka.
- Błagam Cię, tylko mi tu nie tatusiuj, co? - wykrzyczałam wręcz przez zaciśnięte zęby.
- Jak wolisz. - usłyszałam na odchodne. Westchnęłam ciężko i wróciłam do środka.
Przez chwilę stałam i nerwowo trzepałam mokrą grzywą, usiłując pozbyć się mokrych kropelek.
Kiedy byłam już w miarę sucha, spojrzałam na podpierającego się o ścianę ogiera.
Dopiero teraz miałam okazję przyglądnąć się mu bardziej i zwrócić uwagę na to, że ma dość duże skrzydła.
- Słuchaj, Kwiatuszku, masz Ty kogoś?
- Słucham? Nie wiem, czy powinno Cię to interesować.
- A jednak powinno, wiesz, najbliższe kilka lat, cóż, będziemy się dosyć często widywać, parę decyzji podejmować razem..
- Mhm. Nie, nie mam. Nie śpieszy mi się.
< Mały Książę? ^^ >
Było ciemno, więc musiałam ostro wytężyć wzrok, aby ujrzeć tam karego ogiera.
- Cóż, coś o sobie.. - urwał mi się głos, ale szybko zapanowałam nad wszelkimi emocjami - Moja matka, której nigdy nie miałam przyjemności poznać, porzuciła mnie do mojego ojca. Wszystko super, pięknie, tylko że od początku byłam przypadkiem, przekleństwem od losu i wszystkim chłamem, ponieważ mój kochany tatuś zażyczył sobie ogiera i cóż, nie wyszło. Byłam dosyć młoda i naiwna i uważałam, że wiesz, coś się zmieni. Dotarło do mnie dopiero co się dzieje, kiedy zostałam sama. Krótko mówiąc - również nic ciekawego.
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że nad czymś naprawdę mocno się zastanawia.
Postanowiłam nie drążyć tematu i rozglądnęłam się dookoła.
Jaskinia była dosyć mała. Wszędzie panowała wilgoć, która powoli zamieniała tą kryjówkę w jedną wielką kałużę, ponieważ pogoda nas nie szczędziła wywołując burzę.
Wychyliłam się trochę za jaskinię, powodując, że deszcz spadał na moje chrapy. Ponownie rozglądnęłam się, widząc las, przez który wcześniej przejeżdżaliśmy. Na niebie wciąż królował księżyc, przykryty deszczowymi chmurami. Gdzieniegdzie można było zauważyć małe gwiazdy, które w rzeczywistości, były ogromne.
Cuda wszechświata i całej tej pokręconej astronomii.
- Przeziębiona Alfa to nieużyteczna Alfa. Schowaj się lepiej w końcu do środka.
- Błagam Cię, tylko mi tu nie tatusiuj, co? - wykrzyczałam wręcz przez zaciśnięte zęby.
- Jak wolisz. - usłyszałam na odchodne. Westchnęłam ciężko i wróciłam do środka.
Przez chwilę stałam i nerwowo trzepałam mokrą grzywą, usiłując pozbyć się mokrych kropelek.
Kiedy byłam już w miarę sucha, spojrzałam na podpierającego się o ścianę ogiera.
Dopiero teraz miałam okazję przyglądnąć się mu bardziej i zwrócić uwagę na to, że ma dość duże skrzydła.
- Słuchaj, Kwiatuszku, masz Ty kogoś?
- Słucham? Nie wiem, czy powinno Cię to interesować.
- A jednak powinno, wiesz, najbliższe kilka lat, cóż, będziemy się dosyć często widywać, parę decyzji podejmować razem..
- Mhm. Nie, nie mam. Nie śpieszy mi się.
< Mały Książę? ^^ >
Od Prince'a C.D Rose
- Nic ciekawego – Mruknąłem – Urodziłem się KARY w dobrym stadzie, tam uznaje się takie źrebaki za przeklęte, matka mnie porzuciła, bo gdyby ktoś dowiedział się, że ma kare dziecko, zabili by ją przez ukamieniowanie. Nauczyłem się jak żyć samemu, a gdy znalazłem skrawek niezamieszkanej ziemi, stworzyłem tam stado.
Nastała chwila milczenia. Ja wyczekująco przyglądałem się ‘Noire’, a ona grzebała przez chwilę kopytem w ziemi.
- Może najlepiej będzie, jeśli schronimy się w jaskini Alf, skoro ma za chwilę lunąć – Zaproponowałem. I tak bym tak poszedł, gdyby odmówiła. Zaprosiłem przez grzeczność, jeśli mam przez parę lat towarzyszyć tej klaczy i rozporządzać z nią stadem, trzeba mieć z nią w miarę pozytywne stosunki. Skinęła głową i żywo pokłusowaliśmy do jaskini. Noire na szczęście wiedziała jak tam dojechać i nie musiałem sprawdzać, czy podąża za mną. Wręcz jechaliśmy w jednej linii, tak, że gdy odwróciłem głowę w lewą stronę, widziałem samicę. Mieliśmy przyjemność spotkać na swej drodze gęsty las, a patrząc w górę na niebo, widziałem, że kropi, więc konary drzew chroniły nas przed tym [co prawda małym] deszczem.
- To teraz może opowiesz mi coś o sobie? Ja już wyjawiłem swoją historię.
< Kwiatuszku? :’) Długość nie jest nadzwyczajna, ale wzięło mnie na takie krótkie opowiadania, żeby druga osoba coś zaczęła, ja to kończę, nie wiem czy wiecie, o co mi chodzi XD >
niedziela, 10 lipca 2016
Od Rose, C.D Prince
Spojrzałam niepewnie na konia stojącego przede mną. Przebiegłam szybko oczami jego sylwetkę i postanowiłam nie przedłużać dłużej i odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie.
- Rose, jestem Rose. - powiedziałam cicho, mając nadzieję, że koń nie zapamięta mnie zbyt długo. Stuknęłam kopytem kilkakrotnie o podłoże, nagle podnosząc głowę, słysząc głos ogiera.
- Ta Rooose? - powiedział, naciskając specjalnie w wypowiedzi moje imię. Kiedy pokiwałam i spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, wyjaśnił. - Wygląda na to, że będziemy się częściej widywać. Również jestem alfą, tak jakby.. Naszego stada.
Przeanalizowałam to, co do mnie powiedział i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, co właśnie mi powiedział. Potwierdziłam łbem mój ''status'' w stadzie i wymusiłam na sobie chłodny uśmiech.
Uśmiech. Kurczę, jak tylko wyobrażam sobie to słowo, mimowolnie się uśmiecham.. To słowo samo w sobie jest takie, radosne, a ja nie chcę, żeby w moim wykonaniu takie było.
Przestąpiłam z nogi na nogę, rozglądając się dookoła. Był późny wieczór i teren pokryty został lekką mgłą. Na bezchmurnym niebie pojawiał się jasny księżyc, który obudził we mnie chęć przerwania dosyć niezręcznej ciszy.
Tylko Rose, po co Ty się tak starasz..?
Przeklęte sumienie.
- Mogłabym wiedzieć, jak Ci na imię? - odparłam dosyć chłodno, popychając odłamek skały tylnim kopytem.
- Faktycznie, to dosyć istotne. - prychnął kary rumak, odpowiadając szybko z wyraźnym brakiem zainteresowania. - Prince, na imię mi Prince.
- Little Prince, little Prince.. - zanuciłam, kiedy ogier po prostu przewrócił oczami. Mimowolnie z mojego pyska wydał się cichy i dawno zduszony śmiech. - To takie.. Nie podobne do tego, co prezentujesz, i do miejsca, w którym aktualnie się znajdujemy - dodałam przebiegając wzrokiem pobliski lasek i żwirową ścieżkę - Dosyć urocze.
- Nie za bardzo, kwiatuszku. Co do Twojego imienia, również mógłbym się przyczepić. Rose to takie dla poukładanej panienki z rozbrajającym rumieńcem. - Tym razem to ja wywróciłam oczami, słuchając jego wypowiedzi, po czym dorzuciłam jeszcze swoje pięć groszy.
- Noire, zdecydowanie wolę, jak ktoś zwraca się do mnie Noire. Nie mniej jednak, to nie ja wymyśliłam swoje imię, więc ten. - przerwałam kiedy ogier rzucił szybkie ,, Ja również''.
- Będzie padało.
Spojrzałam najpierw na niebo a następnie na stojącą przede mną ,,pogodynkę''. Na niebie pojawiły się dwie dosyć sporych rozmiarów deszczowe chmury, które zwiastowały nadejście w niedalekiej przyszłości burzy.
- Może masz rację.
- Na przyszłość - ja zawsze mam rację.
Na to oświadczenie tylko pokręciłam z dezaprobatą oczyma i schyliłam się prawie do samego podłoża.
- Wła..-ściwie.. To, skąd jesteś? Jakaś ckliwa historia, czy coś w tym stylu?
Obawiałam się w tej chwili, że Prince nie odpowie i pomyśli o mnie jeszcze gorzej, że jestem nachalna czy coś w tym stylu.
Cholerka, Rose, czym Ty się obawiasz.. Nie pierwszy i za pewne nie ostatni koń jaki stanął na Twojej drodze.
Wypuściłam mimo wszystko z siebie pełne obaw westchnienie i podniosłam się, aby ujrzeć odpowiedź towarzysza, jeśli mogę go tak nazwać.
< Princuś? :> Przepraszam za jakość i ogółem, wszystko, ale marny ze mnie pisarz, pisarka, whatever.. >
- Rose, jestem Rose. - powiedziałam cicho, mając nadzieję, że koń nie zapamięta mnie zbyt długo. Stuknęłam kopytem kilkakrotnie o podłoże, nagle podnosząc głowę, słysząc głos ogiera.
- Ta Rooose? - powiedział, naciskając specjalnie w wypowiedzi moje imię. Kiedy pokiwałam i spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, wyjaśnił. - Wygląda na to, że będziemy się częściej widywać. Również jestem alfą, tak jakby.. Naszego stada.
Przeanalizowałam to, co do mnie powiedział i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, co właśnie mi powiedział. Potwierdziłam łbem mój ''status'' w stadzie i wymusiłam na sobie chłodny uśmiech.
Uśmiech. Kurczę, jak tylko wyobrażam sobie to słowo, mimowolnie się uśmiecham.. To słowo samo w sobie jest takie, radosne, a ja nie chcę, żeby w moim wykonaniu takie było.
Przestąpiłam z nogi na nogę, rozglądając się dookoła. Był późny wieczór i teren pokryty został lekką mgłą. Na bezchmurnym niebie pojawiał się jasny księżyc, który obudził we mnie chęć przerwania dosyć niezręcznej ciszy.
Tylko Rose, po co Ty się tak starasz..?
Przeklęte sumienie.
- Mogłabym wiedzieć, jak Ci na imię? - odparłam dosyć chłodno, popychając odłamek skały tylnim kopytem.
- Faktycznie, to dosyć istotne. - prychnął kary rumak, odpowiadając szybko z wyraźnym brakiem zainteresowania. - Prince, na imię mi Prince.
- Little Prince, little Prince.. - zanuciłam, kiedy ogier po prostu przewrócił oczami. Mimowolnie z mojego pyska wydał się cichy i dawno zduszony śmiech. - To takie.. Nie podobne do tego, co prezentujesz, i do miejsca, w którym aktualnie się znajdujemy - dodałam przebiegając wzrokiem pobliski lasek i żwirową ścieżkę - Dosyć urocze.
- Nie za bardzo, kwiatuszku. Co do Twojego imienia, również mógłbym się przyczepić. Rose to takie dla poukładanej panienki z rozbrajającym rumieńcem. - Tym razem to ja wywróciłam oczami, słuchając jego wypowiedzi, po czym dorzuciłam jeszcze swoje pięć groszy.
- Noire, zdecydowanie wolę, jak ktoś zwraca się do mnie Noire. Nie mniej jednak, to nie ja wymyśliłam swoje imię, więc ten. - przerwałam kiedy ogier rzucił szybkie ,, Ja również''.
- Będzie padało.
Spojrzałam najpierw na niebo a następnie na stojącą przede mną ,,pogodynkę''. Na niebie pojawiły się dwie dosyć sporych rozmiarów deszczowe chmury, które zwiastowały nadejście w niedalekiej przyszłości burzy.
- Może masz rację.
- Na przyszłość - ja zawsze mam rację.
Na to oświadczenie tylko pokręciłam z dezaprobatą oczyma i schyliłam się prawie do samego podłoża.
- Wła..-ściwie.. To, skąd jesteś? Jakaś ckliwa historia, czy coś w tym stylu?
Obawiałam się w tej chwili, że Prince nie odpowie i pomyśli o mnie jeszcze gorzej, że jestem nachalna czy coś w tym stylu.
Cholerka, Rose, czym Ty się obawiasz.. Nie pierwszy i za pewne nie ostatni koń jaki stanął na Twojej drodze.
Wypuściłam mimo wszystko z siebie pełne obaw westchnienie i podniosłam się, aby ujrzeć odpowiedź towarzysza, jeśli mogę go tak nazwać.
< Princuś? :> Przepraszam za jakość i ogółem, wszystko, ale marny ze mnie pisarz, pisarka, whatever.. >
Prince C.D Bella (C.D chętny koń)
Spacerowałem po górskim paśmie. Wokół nie było żywej duszy, ale do
czasu… wyczułem obecność innego konia. Nie spodobało mi się to. Był
przede mną. Chciałem zawrócić, ale widziałem już zarys jego sylwetki.
Odwrócił się. Niechętnie podszedłem i z wyższością popatrzyłem na…
klacz. Unipega dokładniej.
- Kim jesteś? Czyżby Alfa Ponurej Doliny? – Spytała obojętnie, ale przyglądała mi się.
- Wieści szybko się rozchodzą. – Odpowiedziałem jednoznacznie. Nie zamierzałem jednak powiedzieć jej wprost, że jestem przywódcą Stada Ponurej Doliny.
- Po prostu można się tego domyślić. Góry to granica pomiędzy NASZYMI stadami. – Z niechęcią zdałem sobie sprawy, że nacisk na słowo „naszymi”, był spowodowany, że jest Alfą sąsiedniego stada. Pff… mam talent do zdobywania nieprzyjaciół i nie wiem, czy mam się tym cieszyć, czy może martwić. Cóż, kłopoty odłożę na razie na później. Nie odzywając się, powoli zacząłem wracać na swoje ziemie. Tak będzie bezpieczniej.
- Mógłbyś się przedstawić. – Powiedziała głośno samica tak, abym nie mógł udać, że nie słyszałem. Powoli, ale jednak, zawróciłem.
- Prince. – Niemalże wypowiedziałem to szeptem, ale ona chyba i tak to usłyszała.
- Bella. – Klacz po chwili odwróciła się i zaczęła iść w swoją stronę, a ja w swoją. No to chyba pierwszą „znajomość” mam już zaliczoną. Może i nie jest ona pozytywna, ale jest, nie? Prince, pogódź się z tym, nie umiesz być śmieszny, po prostu ci to nie wychodzi. Znowu gadam sam do siebie? Serio? Chyba już zwariowałem z samotności. No to pora wariować dalej, pójdę na to swoje pustkowie.
Tak też zrobiłem. Ociągając się, stępem dalej spacerowałem. Miałem zaszczyt iść piaszczystą dróżką, na której nie było utrudnień w postaciach takich jak kamienie, małe zdechłe insekty, czy może większe głazy. Od czasu do czasu, odczuwalne były powiewy wiatru, który zdawał się nieść ze sobą zapach innego konia. Nie rozpoznawałem tej woni. Przyspieszyłem tylko tempa i starałem się wyostrzyć wzrok. Wzbiłem się w powietrze, by uzyskać większe pole widzenia. Paręnaście metrów przede mną, jakiś koń, jak gdyby nigdy nic, spacerował sobie. Niedaleko moich terenów. Niepewnie wylądowałem na ziemi, trzymając dystans.
- Kim jesteś? – Zapytałem, nie dając nieznajomemu, czy może nieznajomej, poznać po moim głosie, jakie mam do niego nastawienie.
< Ktoś coś? Długość nie jest zachwycająca, ale niedługo wyjeżdżam i nie mam zbyt wiele czasu, pakowanie, ostatnie zakupy sprzętu, itd. >
- Kim jesteś? Czyżby Alfa Ponurej Doliny? – Spytała obojętnie, ale przyglądała mi się.
- Wieści szybko się rozchodzą. – Odpowiedziałem jednoznacznie. Nie zamierzałem jednak powiedzieć jej wprost, że jestem przywódcą Stada Ponurej Doliny.
- Po prostu można się tego domyślić. Góry to granica pomiędzy NASZYMI stadami. – Z niechęcią zdałem sobie sprawy, że nacisk na słowo „naszymi”, był spowodowany, że jest Alfą sąsiedniego stada. Pff… mam talent do zdobywania nieprzyjaciół i nie wiem, czy mam się tym cieszyć, czy może martwić. Cóż, kłopoty odłożę na razie na później. Nie odzywając się, powoli zacząłem wracać na swoje ziemie. Tak będzie bezpieczniej.
- Mógłbyś się przedstawić. – Powiedziała głośno samica tak, abym nie mógł udać, że nie słyszałem. Powoli, ale jednak, zawróciłem.
- Prince. – Niemalże wypowiedziałem to szeptem, ale ona chyba i tak to usłyszała.
- Bella. – Klacz po chwili odwróciła się i zaczęła iść w swoją stronę, a ja w swoją. No to chyba pierwszą „znajomość” mam już zaliczoną. Może i nie jest ona pozytywna, ale jest, nie? Prince, pogódź się z tym, nie umiesz być śmieszny, po prostu ci to nie wychodzi. Znowu gadam sam do siebie? Serio? Chyba już zwariowałem z samotności. No to pora wariować dalej, pójdę na to swoje pustkowie.
Tak też zrobiłem. Ociągając się, stępem dalej spacerowałem. Miałem zaszczyt iść piaszczystą dróżką, na której nie było utrudnień w postaciach takich jak kamienie, małe zdechłe insekty, czy może większe głazy. Od czasu do czasu, odczuwalne były powiewy wiatru, który zdawał się nieść ze sobą zapach innego konia. Nie rozpoznawałem tej woni. Przyspieszyłem tylko tempa i starałem się wyostrzyć wzrok. Wzbiłem się w powietrze, by uzyskać większe pole widzenia. Paręnaście metrów przede mną, jakiś koń, jak gdyby nigdy nic, spacerował sobie. Niedaleko moich terenów. Niepewnie wylądowałem na ziemi, trzymając dystans.
- Kim jesteś? – Zapytałem, nie dając nieznajomemu, czy może nieznajomej, poznać po moim głosie, jakie mam do niego nastawienie.
< Ktoś coś? Długość nie jest zachwycająca, ale niedługo wyjeżdżam i nie mam zbyt wiele czasu, pakowanie, ostatnie zakupy sprzętu, itd. >
czwartek, 23 czerwca 2016
Od Cappuccino c.d Bella
Po chwili wszystko było posprzątane. Wyszliśmy po kolei z jaskini, po czym rozglądnąłem się.
- Co sądzisz.. Może przestawię te gruzy pod to wyjście? Obawiam się, że jak woda dotrze tutaj, to kompletnie wszystko zaleje.
Bella potaknęła po czym oparła się o pień pobliskiego drzewa. Ja natomiast, zająłem się ponownym przeniesieniem odłamków.
- Jest mi przykro, że muszę Cię dalej ciągnąć, ale jak widzisz, nie są tu korzystne warunki, żebyś mogła się tutaj położyć i odpocząć.. Burza w każdej chwili może tutaj dotrzeć. Najlepiej by było znaleźć w pobliżu jakąś polanę, bez drzew. Wydaję mi się, że tak będzie najbezpieczniej. Wiesz może, czy jest tu jakaś? Zrobiła się mgła i powiem szczerze, że nie za bardzo orientuje się, gdzie jesteśmy.
Klacz stanęła pewniej na nogach i rozglądnęła się dookoła.
- Jest tu jedna.I jest również trochę do przejścia. Nawet nie trochę. - westchnęła, po czym dodała - Latając, znaleźlibyśmy się tam może za góra.. Piętnaście minut? Może mniej. Coś czuję, że nie będę wstanie lecieć nawet przez tą krótką chwilę.
- Pozostaje nam tylko w takim razie dalsza wędrówka. Damy radę. - uśmiechnąłem się lekko do niej i objąłem mocno jej grzbiet skrzydłem, ponownie podpierając jej bok.
- Możemy dalej iść?
W odpowiedzi kiwnęła łbem. Byliśmy oboje przemoczeni i wyglądaliśmy jak mokre, latające owce, w tym jedna z rogiem..
< Belluś? ^^ >
Tak wiem, cholernie bardzo się rozpisałam..
- Co sądzisz.. Może przestawię te gruzy pod to wyjście? Obawiam się, że jak woda dotrze tutaj, to kompletnie wszystko zaleje.
Bella potaknęła po czym oparła się o pień pobliskiego drzewa. Ja natomiast, zająłem się ponownym przeniesieniem odłamków.
- Jest mi przykro, że muszę Cię dalej ciągnąć, ale jak widzisz, nie są tu korzystne warunki, żebyś mogła się tutaj położyć i odpocząć.. Burza w każdej chwili może tutaj dotrzeć. Najlepiej by było znaleźć w pobliżu jakąś polanę, bez drzew. Wydaję mi się, że tak będzie najbezpieczniej. Wiesz może, czy jest tu jakaś? Zrobiła się mgła i powiem szczerze, że nie za bardzo orientuje się, gdzie jesteśmy.
Klacz stanęła pewniej na nogach i rozglądnęła się dookoła.
- Jest tu jedna.I jest również trochę do przejścia. Nawet nie trochę. - westchnęła, po czym dodała - Latając, znaleźlibyśmy się tam może za góra.. Piętnaście minut? Może mniej. Coś czuję, że nie będę wstanie lecieć nawet przez tą krótką chwilę.
- Pozostaje nam tylko w takim razie dalsza wędrówka. Damy radę. - uśmiechnąłem się lekko do niej i objąłem mocno jej grzbiet skrzydłem, ponownie podpierając jej bok.
- Możemy dalej iść?
W odpowiedzi kiwnęła łbem. Byliśmy oboje przemoczeni i wyglądaliśmy jak mokre, latające owce, w tym jedna z rogiem..
< Belluś? ^^ >
Tak wiem, cholernie bardzo się rozpisałam..
Kolejna klacz - Rose!
Imię: Rose, jednak dużo koni zwraca się do niej Noire.
Płeć: Klacz
Wiek: 4 lata
Głos: Zara Larsson (https://youtu.be/tD4HCZe-tew)
Stanowisko: Alfa
Rasa: Pegaz
Stado: SPD
Charakter: Rose jest zamkniętą w sobie klaczą. Jak już się odezwie, oszczędza w słowach. Nie pokazuje swoich emocji na zewnątrz, tylko tłamsi je w środku. Zazwyczaj jest ukryta pod swoją ponurą maską, więc nie można poznać jej prawdziwej natury. Dla poznanych koni (a jest ich niewiele) jest bardzo towarzyska i rzuca uśmiechami na prawo i lewo.
Bardzo ciężko jest zdobyć jej zaufanie, czasem trwa to miesiącami, niegdyś latami a bywają przypadki że zaufania tej klaczy się nie zdobędzie.
Rodzina: Ojciec - Szron. Reszta rodziny pozostała dla niej nieznana..
Partner: Obecnie nie przewiduje żadnego związku. Nie dawno straciła ważną dla siebie osobę i nie jest gotowa na nowe znajomości..
Historia: Rose wychowywała się pod skrzydłami swojego ojca, Szrona. Mieszkali przy wysokim dębie, po którym w tej chwili zostało tylko kilka spalonych gałązek.
Ojciec traktował ją jako przekleństwo od losu. Matka klaczy zaraz po narodzinach zostawiła ją ze Szronem, bez słowa wyjaśnienia.
Wychowywana była dosyć szorstką ręką, chociaż w tym przypadku, trafniejszym określeniem będzie szorstkim kopytem. Nauczyła się stawiać czoło przeciwnościom losu, ale nigdy nie zaznała uczucia bycia kochaną.
Kiedy miała zaledwie półtora roku, ojciec postanowił, że odetnie się od córki.
Wygnana przez rodziciela przez 2,5 roku przechodziła z miejsca na miejsce. Nigdzie jednak nie znalazła tego, czego szukała.
Moce:
- rozpętanie tornada,
- przywołanie burzy,
- niewidzialność,
- możliwość rozmowy ze zmarłymi.
Steruje: Reindeer.
Płeć: Klacz
Wiek: 4 lata
Głos: Zara Larsson (https://youtu.be/tD4HCZe-tew)
Stanowisko: Alfa
Rasa: Pegaz
Stado: SPD
Charakter: Rose jest zamkniętą w sobie klaczą. Jak już się odezwie, oszczędza w słowach. Nie pokazuje swoich emocji na zewnątrz, tylko tłamsi je w środku. Zazwyczaj jest ukryta pod swoją ponurą maską, więc nie można poznać jej prawdziwej natury. Dla poznanych koni (a jest ich niewiele) jest bardzo towarzyska i rzuca uśmiechami na prawo i lewo.
Bardzo ciężko jest zdobyć jej zaufanie, czasem trwa to miesiącami, niegdyś latami a bywają przypadki że zaufania tej klaczy się nie zdobędzie.
Rodzina: Ojciec - Szron. Reszta rodziny pozostała dla niej nieznana..
Partner: Obecnie nie przewiduje żadnego związku. Nie dawno straciła ważną dla siebie osobę i nie jest gotowa na nowe znajomości..
Historia: Rose wychowywała się pod skrzydłami swojego ojca, Szrona. Mieszkali przy wysokim dębie, po którym w tej chwili zostało tylko kilka spalonych gałązek.
Ojciec traktował ją jako przekleństwo od losu. Matka klaczy zaraz po narodzinach zostawiła ją ze Szronem, bez słowa wyjaśnienia.
Wychowywana była dosyć szorstką ręką, chociaż w tym przypadku, trafniejszym określeniem będzie szorstkim kopytem. Nauczyła się stawiać czoło przeciwnościom losu, ale nigdy nie zaznała uczucia bycia kochaną.
Kiedy miała zaledwie półtora roku, ojciec postanowił, że odetnie się od córki.
Wygnana przez rodziciela przez 2,5 roku przechodziła z miejsca na miejsce. Nigdzie jednak nie znalazła tego, czego szukała.
Moce:
- rozpętanie tornada,
- przywołanie burzy,
- niewidzialność,
- możliwość rozmowy ze zmarłymi.
Steruje: Reindeer.
Od Belli cd. Cappuccino
Otworzyłam oczy i oparłam się o Cappuccina, jednak nie całym ciężarem
ciała, żeby go nie przemęczyć. Bo sama muszę przyznać - lekka to ja nie
jestem. On ruszył powoli, a ja razem z nim. Zwolnił nieco krok, żebym mogła nadążyć. Mimo że szpara była niedaleko od miejsca w którym się zatrzymaliśmy, dojście do niej zajęło nam 10 minut.
- Poczekaj. - polecił krótko ogier, a ja postąpiłam jak chciał. Podszedł do szpary i wsadził przez nią głowę.
- Tak! Tu jest wyjście! I już nieco słabiej pada. - Uśmiechnęłam się słabo.
- A pomyślałeś, jak my się przeciśniemy przez tą szparę? Przecież ledwo wsadziłeś w nią głowę. - powiedziałam, i oparłam się o ścianę, nie chcąc przypadkiem stracić równowagi, i przy tym zamoczyć sie w kałuży.
- A no tak... - powiedział i wyciągając głowę. Zamyśliłam się, i po chwili wpadłam na pewien pomysł.
- A może ja użyłabym mojej mocy, żeby piorun uderzył w skałę, i rozłupał ją na mniejsze kawałki...
- ...A ja moją mocą, mógłbym szybko je przenieść! - ogier popatrzył na mnie z uznaniem. Zarumieniłam się nieco, lecz nie wiem czy było to widać.
- Odsuń się. - nakazałam. Zebrałam w sobie siłę, przymknęłam oczy, i piorun trafił w skałę. Rozłupał ją na kawałeczki, tak, że po sprzątnięciu ich z łatwością wyszlibyśmy z jaskini.
- Teraz ty się odsuń. Moja kolej. - powiedział Cappuccino, i zabrał się do pracy.
<C?>
- Poczekaj. - polecił krótko ogier, a ja postąpiłam jak chciał. Podszedł do szpary i wsadził przez nią głowę.
- Tak! Tu jest wyjście! I już nieco słabiej pada. - Uśmiechnęłam się słabo.
- A pomyślałeś, jak my się przeciśniemy przez tą szparę? Przecież ledwo wsadziłeś w nią głowę. - powiedziałam, i oparłam się o ścianę, nie chcąc przypadkiem stracić równowagi, i przy tym zamoczyć sie w kałuży.
- A no tak... - powiedział i wyciągając głowę. Zamyśliłam się, i po chwili wpadłam na pewien pomysł.
- A może ja użyłabym mojej mocy, żeby piorun uderzył w skałę, i rozłupał ją na mniejsze kawałki...
- ...A ja moją mocą, mógłbym szybko je przenieść! - ogier popatrzył na mnie z uznaniem. Zarumieniłam się nieco, lecz nie wiem czy było to widać.
- Odsuń się. - nakazałam. Zebrałam w sobie siłę, przymknęłam oczy, i piorun trafił w skałę. Rozłupał ją na kawałeczki, tak, że po sprzątnięciu ich z łatwością wyszlibyśmy z jaskini.
- Teraz ty się odsuń. Moja kolej. - powiedział Cappuccino, i zabrał się do pracy.
<C?>
Od Belli do Prince
Spacerowałam sobie po górach, Tak, po górach. Na terenach Porannej Mgły przeważały góry, a wczesnym rankiem było stąd widać, jak nad naszymi terenami, panuje mgła. Stąd też nazwa stada. No nie powiem, jestem bardzo kreatywna, nieprawdaż?
Oprócz gór, na naszych terenach było dosyć sporo wzgórz oraz jedno jezioro, i tam królowały lasy, w przeważającej części iglaste. Góry to granica między Poranną Mgłą, a Ponurą Doliną, jednak one należą jeszcze do nas. Ponura Dolina, ma w swoim posiadaniu jak mówi nazwa wiele dolin, kotlin i depresji. Mało drzew tam rosło, było dużo rzek, jezior i bagien, które w każdej chwili mogłyby wciągnąć każdą żywą istotę. Jedynym według mnie plusem w tamtej krainie, był prawie brak drapieżników, czasem pojawił się jakiś samotny wilk. A taki unipeg, lub nawet pegaz, jednorożec czy też koń, z łatwością poradził by sobie z nim, czego nie można powiedzieć gdyby pojawiła się cała sfora.
Całe góry miały szczyt jak dach, jednak po jednej stronie, ten dach był łagodny, zaś po drugiej z łatwością można było sobie złamać nogę, lub w gorszym wypadku zabić się. Nigdy tam nie wędrowałam, najwyżej latałam nad tym miejscem.
Teraz spacerując po łagodniejszej stronie gór usłyszałam stukot kopyt. Wątpię, by Cappuccino zapuścił się tutaj, on raczej trzymał się lasów. Więc, to jakiś inny koń. Odwróciłam głowę, i ujrzałam ogiera. Karego pegaza.
<Prince?>
Oprócz gór, na naszych terenach było dosyć sporo wzgórz oraz jedno jezioro, i tam królowały lasy, w przeważającej części iglaste. Góry to granica między Poranną Mgłą, a Ponurą Doliną, jednak one należą jeszcze do nas. Ponura Dolina, ma w swoim posiadaniu jak mówi nazwa wiele dolin, kotlin i depresji. Mało drzew tam rosło, było dużo rzek, jezior i bagien, które w każdej chwili mogłyby wciągnąć każdą żywą istotę. Jedynym według mnie plusem w tamtej krainie, był prawie brak drapieżników, czasem pojawił się jakiś samotny wilk. A taki unipeg, lub nawet pegaz, jednorożec czy też koń, z łatwością poradził by sobie z nim, czego nie można powiedzieć gdyby pojawiła się cała sfora.
Całe góry miały szczyt jak dach, jednak po jednej stronie, ten dach był łagodny, zaś po drugiej z łatwością można było sobie złamać nogę, lub w gorszym wypadku zabić się. Nigdy tam nie wędrowałam, najwyżej latałam nad tym miejscem.
Teraz spacerując po łagodniejszej stronie gór usłyszałam stukot kopyt. Wątpię, by Cappuccino zapuścił się tutaj, on raczej trzymał się lasów. Więc, to jakiś inny koń. Odwróciłam głowę, i ujrzałam ogiera. Karego pegaza.
<Prince?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)