poniedziałek, 11 lipca 2016

Od Cappuccino

Szedłem spokojnie wzdłuż pasma górskiego. Było lekko po północy, a moją wędrówkę rozświetlało niebo, na którym połyskiwały nieliczne gwiazdy. Nie dawno skończyła się ulewa, o czym przypominały mi rozległe kałuże.
Przystanąłem na chwilę popierając się kopytem o skałę.
Nade mną przeleciały ptaki, ku mojemu zdziwieniu. Przyglądałem im się uważnie, jednak, zmęczone za pewne długą wędrówką, szybko ulotniły się sprzed moich oczu.

Nagle poczułem coś, co dało mi do zrozumienia, jak bardzo kpi sobie ze mnie Matka Natura. Rzekłbym Teresa, ale o naszej znajomości, innym razem.
Krople spadały na moje złożone skrzydła.
Nie trwało to długo, a już usłyszałem w pobliskim lesie trzask złamanego drzewa, po zderzeniu z piorunem.
Zastanawiałem się chwilę, czy może nie przechodził nie opodal ktoś z naszego stada.
Postanowiłem, że nie będę zwlekać aż ujrzę truchło znajomego mi konia, więc ruszyłem cwałem w stronę ostatniego uderzenia.
Ratunek nie został mi dany, gdyż usłyszałem za sobą stukot kopyt.
Odwróciłem się gwałtownie, mówiąc :
- Kim jesteś? - Wystawiłem pysk, aby wyczuć zapach kopytnego, jednak, nigdy wcześniej nie czułem tego zapachu.
<Ktoś chętny? Odpada Prince, Bella, no i z oczywistych powodów - Rose. Niech odpiszę na to koń, który nie napisał żadnego opowiadania. Szansa na wybicie się, proszę, nie zmarnujcie tego. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz