Nic nie odpowiedziałem.
- Nie jestem źrebakiem, a ty nie musisz cały czas za mną łazić! - Rose
nagle wybuchła, czym byłem niemile zaskoczony. Nie zareagowałem.
Odszedłem zawstydzony, a z czasem rozzłoszczony. Chciałem tylko zapewnić
jej bezpieczeństwo. Zwłaszcza z tym skrzydłem i poranioną kłodą.
Szczerze? Po prostu martwiłem się o Alfę. Próbowałem pomóc, ale jak
zwykle "nie wyszło". Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powrócić do
wcześniejszego trybu życia. Jednakże odrzuciłem ten pomysł, gdyż mam
stado. Nieduże, ale jednak. Stałbym się koszmarem, byłbym znów podły,
bezlitosny i chamski. Tak wiele kosztowało mnie porzucenie tego. Tak
wiele kosztowało mnie, by stworzyć stado. Tak wiele mnie kosztowało, by
zapewnić mu bezpieczeństwo. Konie, wzięły to od tych dwunożnych istot
zwanymi ludźmi, mawiają: "Coś za coś", ale to nie adekwatne do tych
sytuacji, gdyby się im przyjrzeć. Całą drogę, byłem wściekły na Noire.
Gdy dotarłem do jaskini i tak na dobrą sprawę to sobie przemyślałem,
zrobiło mi się głupio. Rose również była czymś w rodzaju typu samotnika,
nci dziwnego, że uważała, iż ją niańczę. Tym posunięciem mogłem
zrujnować nieduże zaufanie klaczy do mnie. Postanowiłem się zdrzemnąć i
dać sobie odpocząć.
***
Usłyszałem dudnienie kropli deszczu, które spadały ociężale na "dach"
jaskini. Noire jeszcze nie wróciła. "Muszę na nią zaczekać" -
Pomyślałem, tak też zrobiłem. Po może dziesięciu minutach oczekiwania i
czyszczeniu swoich kopyt na deszczu, co uważałem za bardzo kreatywny
pomysł, usłyszałem cichy stukot kopyt. Cofnąłem się do wnętrza jaskini.
Zobaczyłem zgrabnie poruszającą się klacz z dobrze znanym mi lekko
opadającym jednym skrzydłem.
- Przepraszam - Jedyne słowo, które zdołałem w tamtej chwili wydusić z siebie i to z niemałym wysiłkiem.
< Rose? Przepraszam za jakość op., ale piszę "jakoś" z telefonu .-. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz