wtorek, 12 lipca 2016

Od Prince'a C.D Rose

Po chwili zabawy „źrebaczków” w ochlapywania siebie nawzajem, oboje byliśmy przemoczeni do suchej nitki i cicho się śmialiśmy. Przez chwilę patrzyłem się prosto w oczy klaczy, ale gdy zwróciła się w moją stronę – odwróciłem wzrok. Nie miałem pojęcia, co właśnie przed chwilą się stało. Może lepiej o tym zapomnieć. Udając, że piję, nagle znów ochlapałem Noire i wyszedłem z wody.
- Zero do jednego – Oznajmiłem z triumfem, który wypisywał się na moim pysku. Moja towarzyszka wyszła z wody i dopiero wtedy zauważyłem, że nasze skrzydła są zbyt mokre i nasiąknięte wodą, byśmy mogli polecieć.
- Jesteśmy chyba skazani na piechotę – Ona również to zauważyła i mruknęła cicho. Aby dać jej do zrozumienia, że usłyszałem i to, przytaknąłem głową. Do łąki, na której można spokojnie się pasać, dzieliło nas z może niecałe pół godziny drogi.
- Ale niedaleko stąd czeka na nas późne śniadanie – Odparłem, próbując dać mojemu głosu ton zachęcający. Niewiele z tego wyszło. Był taki obojętny jak zazwyczaj. Czy kiedyś jeszcze się tego pozbędę? Momentami owszem, było to przydatne, ale zdecydowanie wygodniej jest móc panować nad wydźwiękiem swojego głosu, nieprawdaż? Wpadłem już w swój pesymistyczny nastrój. Powolnym stępem razem z Rose spacerowaliśmy przez wąską ścieżynkę. Na około były pokrzywy i kolczaste krzaki, a nad nami były konary drzew. Ta sytuacja zmusiła nas zbliżyć do siebie i dzieliło nas może z siedem, osiem centymetrów (licząc od ‘kłody’). Nasze skrzydła prawie się stykały. Czułem się nieco niezręcznie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że klacz się tym tak bardzo nie przejmowała, jak ja. Jak zwykle znajdę zawsze powód do zmartwień. Zdarzało się to już tak często, że zdążyłem prawie nie zwracać na to uwagi. Ku mojej uldze, droga zaczęła się rozszerzać. Prawie niezauważalnie oddaliłem się nieco od Noire. Nie miałem pojęcia, czy zauważyła to czy nie. Przyspieszyłem do kłusa/u [?]. Ona również. Na horyzoncie spostrzegłem już wielką, zieloną plamę, a na środku klif. Czyli moja stołówka, innymi słowa mówiąc. Zbliżaliśmy się do celu, ja wybrałem sobie „stolik” w cieniu klifu. Bądź co bądź, ale było parno i gorąco, a zarazem niebo było zakryte przez delikatnie szare chmury.
- Kwiatuszku? – Powiedziałem niepewnie. Obróciłem się. Klacz wpatrywała się we mnie. Odwróciła wzrok i udała, że już automatycznie przewróciła oczami po raz enty nazwałem ją tak.
- Masz jakieś plany na dziś? – Gdy to wypowiedziałem, zdałem sobie sprawę, że od czasu JEJ przybycia, zaczynam wariować. W pozytywnym sensie.
< Kwiatuszku? Nieładnie, zawróciłaś Księciuniowi w głowie… 8) I to raczej mi odbija, nie jemu .-. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz