Po chwili zabawy „źrebaczków” w ochlapywania siebie nawzajem, oboje
byliśmy przemoczeni do suchej nitki i cicho się śmialiśmy. Przez chwilę
patrzyłem się prosto w oczy klaczy, ale gdy zwróciła się w moją stronę –
odwróciłem wzrok. Nie miałem pojęcia, co właśnie przed chwilą się
stało. Może lepiej o tym zapomnieć. Udając, że piję, nagle znów
ochlapałem Noire i wyszedłem z wody.
- Zero do jednego – Oznajmiłem z triumfem, który wypisywał się na moim
pysku. Moja towarzyszka wyszła z wody i dopiero wtedy zauważyłem, że
nasze skrzydła są zbyt mokre i nasiąknięte wodą, byśmy mogli polecieć.
- Jesteśmy chyba skazani na piechotę – Ona również to zauważyła i
mruknęła cicho. Aby dać jej do zrozumienia, że usłyszałem i to,
przytaknąłem głową. Do łąki, na której można spokojnie się pasać,
dzieliło nas z może niecałe pół godziny drogi.
- Ale niedaleko stąd czeka na nas późne śniadanie – Odparłem, próbując
dać mojemu głosu ton zachęcający. Niewiele z tego wyszło. Był taki
obojętny jak zazwyczaj. Czy kiedyś jeszcze się tego pozbędę? Momentami
owszem, było to przydatne, ale zdecydowanie wygodniej jest móc panować
nad wydźwiękiem swojego głosu, nieprawdaż? Wpadłem już w swój
pesymistyczny nastrój. Powolnym stępem razem z Rose spacerowaliśmy przez
wąską ścieżynkę. Na około były pokrzywy i kolczaste krzaki, a nad nami
były konary drzew. Ta sytuacja zmusiła nas zbliżyć do siebie i dzieliło
nas może z siedem, osiem centymetrów (licząc od ‘kłody’). Nasze
skrzydła prawie się stykały. Czułem się nieco niezręcznie. Mogłem mieć
tylko nadzieję, że klacz się tym tak bardzo nie przejmowała, jak ja. Jak
zwykle znajdę zawsze powód do zmartwień. Zdarzało się to już tak
często, że zdążyłem prawie nie zwracać na to uwagi. Ku mojej uldze,
droga zaczęła się rozszerzać. Prawie niezauważalnie oddaliłem się nieco
od Noire. Nie miałem pojęcia, czy zauważyła to czy nie. Przyspieszyłem
do kłusa/u [?]. Ona również. Na horyzoncie spostrzegłem już wielką,
zieloną plamę, a na środku klif. Czyli moja stołówka, innymi słowa
mówiąc. Zbliżaliśmy się do celu, ja wybrałem sobie „stolik” w cieniu
klifu. Bądź co bądź, ale było parno i gorąco, a zarazem niebo było
zakryte przez delikatnie szare chmury.
- Kwiatuszku? – Powiedziałem niepewnie. Obróciłem się. Klacz wpatrywała
się we mnie. Odwróciła wzrok i udała, że już automatycznie przewróciła
oczami po raz enty nazwałem ją tak.
- Masz jakieś plany na dziś? – Gdy to wypowiedziałem, zdałem sobie
sprawę, że od czasu JEJ przybycia, zaczynam wariować. W pozytywnym
sensie.
< Kwiatuszku? Nieładnie, zawróciłaś Księciuniowi w głowie… 8) I to raczej mi odbija, nie jemu .-. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz