- Już mnie więcej na coś takiego nie wyciągniesz.
- Nie marudź Księżniczko, mi tu nogi odpadają..
- Powiedziała maruda.
Wywróciłam oczami i odwróciłam się tyłem do jego niezwykle zacnej osoby, aby pooglądać szalejącą na "zewnątrz" ulewę.
- Takiej pogody to jeszcze nie było - mruknęłam do siebie, wystawiając raz prawe a raz lewe przednie kopyto, powodując spłynięcie błotnej skorupy.
Stałam tak dobre kilkanaście minut. W końcu, kiedy każda kropla wydawała się być niezbyt inna od poprzedniej, coś mnie tknęło, iż rzeczywiście nie mogłam sobie znaleźć lepszego zajęcia.
Odwróciłam się w stronę Prince'a, który wtopiony między niskie głazy, wyraźnie nad czymś myślał.
Zdecydowanie za dużo myśli.
Po chwili po prostu wyszłam, nie mówiąc nic. Uznałam, że pewnie i tak by nie zapamiętał tego, co mu właśnie przekazałam.
Wciąż szalała burza, paląc co około trzecie drzewo.
I wtedy właśnie, musiał mi się przypomnieć pieprzony, tak, zdecydowanie pieprzony, okres mojego dzieciństwa.
Spalony dąb, spalona uczuciowo ja...
Przeklęta burza.
~*~
W chwili obecnej kłusowałam wzdłuż rzeki.
Kiedyś to był strumyk.
No właśnie, kiedyś.
Przez te nieustające deszcze poziom wody znacznie się podniósł.
I tak o to mamy kolejną rzekę, ba dum tss.
Burza powoli ustąpowała mniejszym, znacznie rzadszym kropelką mżawki.
Czułam się jak latająca mokra owca.
No, prawie latająca.
Byłam przesiąknięta wodą, i gdyby nie to, że i tak wszędzie było mokro, to pewnie ciągnął by się za mną obszerny, mokry ślad.
Wreszcie dotarłam do celu mojej wędrówki.
Dobrze kojarzyłam okolicę tutejszego "strumyka" i zapamiętałam kluczową w tym momencie informację.
Przede mną ukazał się niewielki sąd z zaledwie kilkunastoma jabłonkami.
Rosły tutaj ich inne odmiany - złote, które według mnie faktycznie smakowały z lekka inaczej.
Podchodziłam do każdego drzewa z osobna, poszukując jednych z lepszych okazów.
Wkrótce odnalazłam upragnioną gałąź z tymi o to owocami. Musiałam nieźle się powygimnastykować aby ją dosięgnąć. Z racji że bolały mnie kopyta i prawy bok, miałam ograniczone pole do popisu.
Ostatecznie, wiatr zawiał tak mocno, że gałąź wisiała na jednym włosku. Wystarczyło, że raz mocniej za nią złapałam i za chwilę mogłam już z nią dumnie wracać do Księżniczki.
<Mały Książę? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz