poniedziałek, 11 lipca 2016

Od Prince C.D Rose

Opierałem się o ścianę jaskini, lekko przysypiając. Ulewa ani nie narastała, ani nie łagodniała – cały czas utrzymywała się na tym samym poziomie. Niebo nadal zasnute były ciemnymi chmurami, których wiatr nie raczył popchnąć w inną stronę. Wyglądało na to, że przez resztę dnia, pogoda nie będzie nas rozpieszczać. Może to i nawet lepiej, raz na jakiś czas można sporządzić sobie Dzień Lenia, nawet, jeśli jest się Alfą. Usłyszałem kichnięcie („końskie”).
- Mówiłem coś o wychodzeniu na deszcz? – Mruknąłem. Jak zwykle miałem rację, ale Kwiatuszek i tak wolał mówić swoje i upiera się, że zachowuję się jak nadopiekuńczy tatulek.
Postanowiłem przeczekać ulewę, o ile nie będzie padać również w nocy. Pozwoliłem sobie się zdrzemnąć.
~*~
Obudziłem się. Ale nie sam. To ta cisza. Deszcz ustał, ale na niebie były już pierwsze gwiazdy, ja za to nie miałem ochoty spać. Noire chyba nie zasnęła bo aktualnie bacznie mi się przyglądała. Wyszedłem lekko za obszar jaskini i rozejrzałem się. Las milczał, nawet wiatr znudził się ciągłym bawieniem się konarami drzew, a zwierzęta pochowały się w swoich norach, dziuplach, szałasach, jaskiniach. Zresztą i tak tereny Ponurej Doliny są zdecydowanie mniej żywotne niż te, które należą do stada sąsiedniego. Ni stąd, ni z owąd, poczułem silną potrzebę napicia się.
- Idę nad rzekę się napić – Oznajmiłem cicho, a klacz tylko skinęła głową i podeszła do mnie. Były trzy opcje – pierwsza, że jej się nudzi. Druga, że chce jej się pić. Trzecia, że jest gorąco i chce się schłodzić. W moim przypadku ciągnęły mnie te wszystkie powody. Z ziemi zrobiło się błoto i po chwili moje kopyta nie były takie lśniące jak przed dziesięcioma minutami. Na domiar tego, znów trzeba było iść przez las i krople deszczu spływały z liści drzew. Na szczęście, plaga ta nie była tak liczna, by mnie przemoczyć. Ptaki, które przysiadywały na gałęziach, przyglądały nam się uważnie – gdzie idziemy i co zamierzamy. Zignorowałem je. I tak przeminęła cała droga. Gdy wyszliśmy z lasu, rozłożyłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Leciałem może z metr nad ziemią, bo nie miałem zamiaru iść przez te bagno. Bądź co bądź, w kniejach, drogi są bardziej suche, niż na otwartym terenie. Noire zrobiła to samo. Jej kopyta również oszpecało błoto. W składzie były też drobne listki, porwane przez wiatr w czasie burzy, jak i po prostu zwykła, mokra ziemia. W zasięgu mojego wzroku pojawił już się nieduży pagórek, za którym płynęła rzeka – w tamtej chwili, moje zbawienie. Wylądowałem na ziemi i pogalopowałem do wodopoju. Okazało się, że Kwiatuszek znalazł się tu przede mną. Jakim cudem? Mniejsza… klacz, tak jak myślałem, zanurzyła lekko nogi w wodzie, ale nie tak głęboko, by nie była w stanie walczyć z nurtem. Ja napiłem się i stanąłem obok niej. Przypatrywała się czemuś w dali. Spojrzałem w tamtą stronę. Jakaś sylwetka. W sumie to nie jakaś. Rozpoznawałem ją. Samotnie polujący wilk, który uznał moje tereny za miejsce łowów.
< Kwiatuszku? 8) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz