piątek, 15 lipca 2016

Od Prince'a C.D Rose

Dziwiłem się, że wyraziłem na to zgodę, ale wiedziałem, iż teraz nie ma czasu na cofnięcie się. Niebo rozświetliło się od starcia dwóch, potężnych bużowych chmur, czego skutkiem było wytworzenie piorunu, który z ogromną siłą powalił stary buk. Może to tylko drzewo, ale będzie mi go brakować. Niegdyś stało sobie na pustkowiu, czekając na strudzone stworzenie, które chce ukryć się w cieniu. Ale los chciał, by rozpętała się burza, która zakończyła nudny żywot drzewa. Rose natomiast nieoczekiwanie wzbiła się w powietrze. Mimo mej woli, również musiałem to zrobić. Nie była na szczęście aż tak nierozsądna, by latać wysoko, zwłaszcza na otwartej przestrzeni i pioruny omijały nas jakoś szerokim łukiem. Nie narzekam. Nie można zapomnieć o ulewie, która sprawiła, że byliśmy przemoczeni, a ja co jakiś czas kichałem.
- Chory Alfa, to bezużyteczny Alfa... Pff - Mruknąłem cicho, lecz Noire najwyraźniej to usłyszała i uśmiechnęła się słabo. Po niespełna dziesięciu minutach lotu, znaleźliśmy się w lesie. Chyba najniebezpieczniejszym punktem naszej podróży. Raz po raz drzewa z łomktem upadały na ziemię, co zmuszało nas na obudzenie w sobie refleksu i do skakania w  najmniej oczekiwanych momentach. Jak sobie nawarzyła piwa, to niech pije. A ja muszę jej w tym pomagać. Nie mam nawet ochoty komentować stanu jej skrzydła, które zdecydowanie utrudniało jej latanie. Zaraz po wykroczeniu z naszego naturalnego "parkuru", znów znaleźliśmy się w powietrzu. Teraz mogliśmy lecieć prosto do jaskini. Gdy do niej dotarliśmy, w środku czekały na nas kałuże i malutkie strumyczki wody.
<Rose? Dopisek ode mnie, tak, żeby nie było że opowiadanie bez odpowiedzi xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz