- Ty się jeszcze pytasz? - przewróciłam oczami, machając swym długim ogonem. - Jak można przespać większość dnia?
- Widocznie można - parsknął Książę, nic nie robiąc sobie z wykonanej przeze mnie pobudki. Oparł się o wewnątrzną stronę jaskini, przymykając powieki. No tak. Faceci.
Po chwili już spał, kompletnie nie obecny. Bezwładnie opierał się o "ścianę", tupiąc co jakiś czas kopytem, za pewnie nawet tego nieświadomy.
Chwilę jeszcze mu się przyjrzałam, czy aby nie ściemnia. Spał niewzruszony, więc i ja odeszłam, wystając pyskiem zza "dachu", którego funkcję pełnił głaz, zwisający nad wejściem. Skoro do tej pory nie spadł, to pewnie już nie zamierza - szybko stwierdziłam, nie robiąc sobie nic z potencjalnego zagrożenia.
Chłodne krople odbijały się od potylicy, aby zaraz spłynąć leniwie po mojej grzywie. Zanosiło się na pogorszenie pogody, jak to u nas bywa. Z deszczu pod rynnę - w sumie dosłownie - jak nie pada, to leje. O ironio.
Co prawda w głowie pobrzmiewały mi słowa o chorej Alfie i kichającym Kwiatuszku, jednak ponownie nic sobie z tego nie zrobiłam, po raz kolejny w tam tym dniu opuszczając schronienie. Obłoki złowrogo oznajmiały mi większymi kroplami abym zawróciła, jednak nie przejęłam się. W końcu z cukru nie jestem.
Po kilku minutach żwawego chodu z ulgą stwierdziłam, iż nic mi nie doskwiera. Ból odszedł jak za pomocą magicznej różdżki, dzięki czemu mogłam wyginać skrzydło na wszelkie strony świata czy po prostu swobodnie udać się na podniebną przejażdżkę. Przełożyłam jednak ten pomysł na później, rozkoszując się zapachem niektórych roślin po deszczu - moje chrapy również wydawały się zadowolone z takich udogodnień, które oczyszczały moją drogę oddechową.
Całe otoczenie również zdawało się zostać objęte magiczną mocą - panowała niepokojąca cisza, którą przerywałam co jakiś czas, głośniej wypuszczając powietrze. Nie widziałam nikogo w pobliżu. W końcu, kogo mogłam się spodziewać? Na Księcia nie było co liczyć, Abelard nie daje żadnej oznaki życia, a nikt inny nie zapuszcza się w te rejony. Swoją drogą, zastanawiałam się, jak to wygląda po drugiej stronie pasma górskiego? Za pewne dla nich pogoda jest bardziej przychylna, oferując raz na jakiś czas przyjemne słońce, w akompaniamencie delikatnych podmuchów wiatru. Na myśl o promykach słońca, które ogrzewałyby moje ciało przeszedł mnie dreszcz, przypominając mi, że to niemożliwe. Widocznie nam pisane były melancholijne opady, pasujące do klimatu, który u nas panował. Ciszę przerywał skowyt dorosłego okazu wilka, którego czasami tu widywałam. Na nasze i jego szczęście miał nas w poważaniu, zadowalając się zdobyczami, które odnajdywał w drugim stadzie.
Krążyłam już po tutejszych lasach od dobrej godziny. Deszcz nie ustępował, jednak przed kroplami chroniły mnie rozłożyste liście, znajdujące się nad moim ciałem. Pojedyncze kropelki okupowały moje skrzydła, które zdecydowanie były moim najwyżej położonym punktem. Po chwili miałam wszystkie posklejane, więc musiałam wyglądać jak mokra, latająca owca. Zatrzymałam się na chwilę aby w jakimkolwiek stopniu się otrzepać, co oczywiście skończyło się fiaskiem. Straciłam wtedy na chwilę podzielność uwagi i, zanim się obejrzałam, przede mną ukazał się pegaz.
- Prince - bardziej oznajmiłam, a niżeli spytałam, przyglądając się ogierowi. On kary, wszędzie ciemno, więc mogłam tylko strzelać, z kim mam do czynienia.
- A nie, bo Ivan - parsknął pod nosem, podchodząc bliżej. Pomimo iż tego nie zarejestrowałam, mogłam wręcz zobaczyć, jak wywraca swymi oczami.
< Ivano - Książę? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz