Blog zamknięty. Przepraszamy.
Misty Land
piątek, 17 lutego 2017
sobota, 10 września 2016
Od Cappuccino C.D Bella
- Hej Bella. - wyszeptałem w jej grzywę, kiedy poczułem jak opiera swój pysk o mój grzbiet. Miałem szczęście, że jest ciut niższa, bo inaczej byłoby mi się ciężko o cokolwiek podeprzeć. Fakt, robiła mi czasem za koc pomieszany z półką, jakby nie patrzeć.
- Gdzie Ty tyle czasu byłeś? - spytała, kiedy tylko udało się jej wyrwać z moich objęć. Machnąłem tylko łbem w stronę porzuconych na bok owoców, na co ona spojrzała na mnie wzrokiem pełnym zdziwienia. No tak, przecież tyle czasu nie sięgałem po jedną, głupią gałązkę.
- Przysnęło mi się. - bąknąłem tylko, sięgając po najładniejsze jabłko, jakie tylko dane mi było ujrzeć. Trzymałem je między zębami, po czym postanowiłem trochę podroczyć się z klaczą. Skończyło się na tym, że zadowoliliśmy się na oko równymi połówkami, pochrupując nad brzegiem na wpół zamarzniętego jeziora. Było pokryte grubą warstwą lodu, jednak gdzieniegdzie były pęknięcia, przez które docierała do nas woda, nawiasem mówiąc trzymająca nas przy życiu. Gdyby nie ona, musielibyśmy tłuc w lód jak oszaleni, mając nadzieję, że to cokolwiek da.
Za pewne by niewiele dało.
Wyłożyłem się między zaspami puchatego śniegu. Jego biel wręcz raziła w oczy, przez co za pewne śmiesznie wyglądałem z na wpół przymkniętymi powiekami. Bella po chwili dołączyła do mnie, podpierając się o mój wyeksponowany bok, nie przykryty puchatym śniegiem.
- Jesteś dobra w byciu kocykiem - mruknąłem, wpatrując się w jej oczy. Chwilę później je przymknęła, nieznacznie unosząc kąciki pyska do góry.
♥ ♥ ♥
- Teraz mi zimno - wymamrotałem, wywijąjąc dolną wargę w dół. Udawałem smutnego, dopóki nie wróciła na swoje miejsce - przy moim boku. Oddychała prosto w moją grzywę, przez co przeszedł przeze mnie chłodny dreszcz - jej oddech sprawiał, a właściwie sama jej bliskość, że czułem się niezwykle dobrze. Chociaż z drugiej strony, nie byłem do tego przyzwyczajony. Byłem już zaprzyjaźniony z myślą, że umrę samotnie i żyłem w takim przekonaniu. Właściwie to żyłem tak do momentu, dopóki nie poznałem jej. Samo jej spojrzenie zaczęło działać na mnie kojąco.
- Powiedz coś... - spojrzała mi w oczy, przerywając ciszę, która za pewne trwała już dobre kilka minut. Nie zauważyłem tego, bo skupiałem się tylko i wyłącznie na myślach, podczas gdy Bella oczekiwała mojej reakcji. Również na nią spojrzałem, wzdychając cicho.
- Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy - wyszeptałem wręcz, przytykając swoje chrapy do tych, które należały do niej. Nieznacznie się uśmiechnąłem, ignorując chłód, który panował wokoło.
<Bella? >
- Gdzie Ty tyle czasu byłeś? - spytała, kiedy tylko udało się jej wyrwać z moich objęć. Machnąłem tylko łbem w stronę porzuconych na bok owoców, na co ona spojrzała na mnie wzrokiem pełnym zdziwienia. No tak, przecież tyle czasu nie sięgałem po jedną, głupią gałązkę.
- Przysnęło mi się. - bąknąłem tylko, sięgając po najładniejsze jabłko, jakie tylko dane mi było ujrzeć. Trzymałem je między zębami, po czym postanowiłem trochę podroczyć się z klaczą. Skończyło się na tym, że zadowoliliśmy się na oko równymi połówkami, pochrupując nad brzegiem na wpół zamarzniętego jeziora. Było pokryte grubą warstwą lodu, jednak gdzieniegdzie były pęknięcia, przez które docierała do nas woda, nawiasem mówiąc trzymająca nas przy życiu. Gdyby nie ona, musielibyśmy tłuc w lód jak oszaleni, mając nadzieję, że to cokolwiek da.
Za pewne by niewiele dało.
Wyłożyłem się między zaspami puchatego śniegu. Jego biel wręcz raziła w oczy, przez co za pewne śmiesznie wyglądałem z na wpół przymkniętymi powiekami. Bella po chwili dołączyła do mnie, podpierając się o mój wyeksponowany bok, nie przykryty puchatym śniegiem.
- Jesteś dobra w byciu kocykiem - mruknąłem, wpatrując się w jej oczy. Chwilę później je przymknęła, nieznacznie unosząc kąciki pyska do góry.
♥ ♥ ♥
- Teraz mi zimno - wymamrotałem, wywijąjąc dolną wargę w dół. Udawałem smutnego, dopóki nie wróciła na swoje miejsce - przy moim boku. Oddychała prosto w moją grzywę, przez co przeszedł przeze mnie chłodny dreszcz - jej oddech sprawiał, a właściwie sama jej bliskość, że czułem się niezwykle dobrze. Chociaż z drugiej strony, nie byłem do tego przyzwyczajony. Byłem już zaprzyjaźniony z myślą, że umrę samotnie i żyłem w takim przekonaniu. Właściwie to żyłem tak do momentu, dopóki nie poznałem jej. Samo jej spojrzenie zaczęło działać na mnie kojąco.
- Powiedz coś... - spojrzała mi w oczy, przerywając ciszę, która za pewne trwała już dobre kilka minut. Nie zauważyłem tego, bo skupiałem się tylko i wyłącznie na myślach, podczas gdy Bella oczekiwała mojej reakcji. Również na nią spojrzałem, wzdychając cicho.
- Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy - wyszeptałem wręcz, przytykając swoje chrapy do tych, które należały do niej. Nieznacznie się uśmiechnąłem, ignorując chłód, który panował wokoło.
<Bella? >
Od Rose C.D Prince'a
- Ty się jeszcze pytasz? - przewróciłam oczami, machając swym długim ogonem. - Jak można przespać większość dnia?
- Widocznie można - parsknął Książę, nic nie robiąc sobie z wykonanej przeze mnie pobudki. Oparł się o wewnątrzną stronę jaskini, przymykając powieki. No tak. Faceci.
Po chwili już spał, kompletnie nie obecny. Bezwładnie opierał się o "ścianę", tupiąc co jakiś czas kopytem, za pewnie nawet tego nieświadomy.
Chwilę jeszcze mu się przyjrzałam, czy aby nie ściemnia. Spał niewzruszony, więc i ja odeszłam, wystając pyskiem zza "dachu", którego funkcję pełnił głaz, zwisający nad wejściem. Skoro do tej pory nie spadł, to pewnie już nie zamierza - szybko stwierdziłam, nie robiąc sobie nic z potencjalnego zagrożenia.
Chłodne krople odbijały się od potylicy, aby zaraz spłynąć leniwie po mojej grzywie. Zanosiło się na pogorszenie pogody, jak to u nas bywa. Z deszczu pod rynnę - w sumie dosłownie - jak nie pada, to leje. O ironio.
Co prawda w głowie pobrzmiewały mi słowa o chorej Alfie i kichającym Kwiatuszku, jednak ponownie nic sobie z tego nie zrobiłam, po raz kolejny w tam tym dniu opuszczając schronienie. Obłoki złowrogo oznajmiały mi większymi kroplami abym zawróciła, jednak nie przejęłam się. W końcu z cukru nie jestem.
Po kilku minutach żwawego chodu z ulgą stwierdziłam, iż nic mi nie doskwiera. Ból odszedł jak za pomocą magicznej różdżki, dzięki czemu mogłam wyginać skrzydło na wszelkie strony świata czy po prostu swobodnie udać się na podniebną przejażdżkę. Przełożyłam jednak ten pomysł na później, rozkoszując się zapachem niektórych roślin po deszczu - moje chrapy również wydawały się zadowolone z takich udogodnień, które oczyszczały moją drogę oddechową.
Całe otoczenie również zdawało się zostać objęte magiczną mocą - panowała niepokojąca cisza, którą przerywałam co jakiś czas, głośniej wypuszczając powietrze. Nie widziałam nikogo w pobliżu. W końcu, kogo mogłam się spodziewać? Na Księcia nie było co liczyć, Abelard nie daje żadnej oznaki życia, a nikt inny nie zapuszcza się w te rejony. Swoją drogą, zastanawiałam się, jak to wygląda po drugiej stronie pasma górskiego? Za pewne dla nich pogoda jest bardziej przychylna, oferując raz na jakiś czas przyjemne słońce, w akompaniamencie delikatnych podmuchów wiatru. Na myśl o promykach słońca, które ogrzewałyby moje ciało przeszedł mnie dreszcz, przypominając mi, że to niemożliwe. Widocznie nam pisane były melancholijne opady, pasujące do klimatu, który u nas panował. Ciszę przerywał skowyt dorosłego okazu wilka, którego czasami tu widywałam. Na nasze i jego szczęście miał nas w poważaniu, zadowalając się zdobyczami, które odnajdywał w drugim stadzie.
Krążyłam już po tutejszych lasach od dobrej godziny. Deszcz nie ustępował, jednak przed kroplami chroniły mnie rozłożyste liście, znajdujące się nad moim ciałem. Pojedyncze kropelki okupowały moje skrzydła, które zdecydowanie były moim najwyżej położonym punktem. Po chwili miałam wszystkie posklejane, więc musiałam wyglądać jak mokra, latająca owca. Zatrzymałam się na chwilę aby w jakimkolwiek stopniu się otrzepać, co oczywiście skończyło się fiaskiem. Straciłam wtedy na chwilę podzielność uwagi i, zanim się obejrzałam, przede mną ukazał się pegaz.
- Prince - bardziej oznajmiłam, a niżeli spytałam, przyglądając się ogierowi. On kary, wszędzie ciemno, więc mogłam tylko strzelać, z kim mam do czynienia.
- A nie, bo Ivan - parsknął pod nosem, podchodząc bliżej. Pomimo iż tego nie zarejestrowałam, mogłam wręcz zobaczyć, jak wywraca swymi oczami.
< Ivano - Książę? >
- Widocznie można - parsknął Książę, nic nie robiąc sobie z wykonanej przeze mnie pobudki. Oparł się o wewnątrzną stronę jaskini, przymykając powieki. No tak. Faceci.
Po chwili już spał, kompletnie nie obecny. Bezwładnie opierał się o "ścianę", tupiąc co jakiś czas kopytem, za pewnie nawet tego nieświadomy.
Chwilę jeszcze mu się przyjrzałam, czy aby nie ściemnia. Spał niewzruszony, więc i ja odeszłam, wystając pyskiem zza "dachu", którego funkcję pełnił głaz, zwisający nad wejściem. Skoro do tej pory nie spadł, to pewnie już nie zamierza - szybko stwierdziłam, nie robiąc sobie nic z potencjalnego zagrożenia.
Chłodne krople odbijały się od potylicy, aby zaraz spłynąć leniwie po mojej grzywie. Zanosiło się na pogorszenie pogody, jak to u nas bywa. Z deszczu pod rynnę - w sumie dosłownie - jak nie pada, to leje. O ironio.
Co prawda w głowie pobrzmiewały mi słowa o chorej Alfie i kichającym Kwiatuszku, jednak ponownie nic sobie z tego nie zrobiłam, po raz kolejny w tam tym dniu opuszczając schronienie. Obłoki złowrogo oznajmiały mi większymi kroplami abym zawróciła, jednak nie przejęłam się. W końcu z cukru nie jestem.
Po kilku minutach żwawego chodu z ulgą stwierdziłam, iż nic mi nie doskwiera. Ból odszedł jak za pomocą magicznej różdżki, dzięki czemu mogłam wyginać skrzydło na wszelkie strony świata czy po prostu swobodnie udać się na podniebną przejażdżkę. Przełożyłam jednak ten pomysł na później, rozkoszując się zapachem niektórych roślin po deszczu - moje chrapy również wydawały się zadowolone z takich udogodnień, które oczyszczały moją drogę oddechową.
Całe otoczenie również zdawało się zostać objęte magiczną mocą - panowała niepokojąca cisza, którą przerywałam co jakiś czas, głośniej wypuszczając powietrze. Nie widziałam nikogo w pobliżu. W końcu, kogo mogłam się spodziewać? Na Księcia nie było co liczyć, Abelard nie daje żadnej oznaki życia, a nikt inny nie zapuszcza się w te rejony. Swoją drogą, zastanawiałam się, jak to wygląda po drugiej stronie pasma górskiego? Za pewne dla nich pogoda jest bardziej przychylna, oferując raz na jakiś czas przyjemne słońce, w akompaniamencie delikatnych podmuchów wiatru. Na myśl o promykach słońca, które ogrzewałyby moje ciało przeszedł mnie dreszcz, przypominając mi, że to niemożliwe. Widocznie nam pisane były melancholijne opady, pasujące do klimatu, który u nas panował. Ciszę przerywał skowyt dorosłego okazu wilka, którego czasami tu widywałam. Na nasze i jego szczęście miał nas w poważaniu, zadowalając się zdobyczami, które odnajdywał w drugim stadzie.
Krążyłam już po tutejszych lasach od dobrej godziny. Deszcz nie ustępował, jednak przed kroplami chroniły mnie rozłożyste liście, znajdujące się nad moim ciałem. Pojedyncze kropelki okupowały moje skrzydła, które zdecydowanie były moim najwyżej położonym punktem. Po chwili miałam wszystkie posklejane, więc musiałam wyglądać jak mokra, latająca owca. Zatrzymałam się na chwilę aby w jakimkolwiek stopniu się otrzepać, co oczywiście skończyło się fiaskiem. Straciłam wtedy na chwilę podzielność uwagi i, zanim się obejrzałam, przede mną ukazał się pegaz.
- Prince - bardziej oznajmiłam, a niżeli spytałam, przyglądając się ogierowi. On kary, wszędzie ciemno, więc mogłam tylko strzelać, z kim mam do czynienia.
- A nie, bo Ivan - parsknął pod nosem, podchodząc bliżej. Pomimo iż tego nie zarejestrowałam, mogłam wręcz zobaczyć, jak wywraca swymi oczami.
< Ivano - Książę? >
wtorek, 30 sierpnia 2016
Od Luny cd. Lawendy
Byłyśmy dopiero u podnóża Gór, a byłyśmy wykończone. Postanowiłam, że zrobimy krótką przerwę, więc ułożyłam się przy krzakach, a Lawenda obok mnie.
- Widziałaś kiedyś członka SPD? - spytała cicho klacz, kiedy nasze oddechy nieco zwolniły, a serca biły w normalnym tempie.
- Ja nie, ale myślę, że ktoś z Alf tak. - odpowiedziałam równie cicho, po czym się rozejrzałam. Zawsze, jak ktoś poruszał temat SPD, czułam się obserwowana. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić nieprzyjemne myśli.
- Opowiedzieć Ci o terenach Ponurej Doliny? - zapytałam, a w odpowiedzi otrzymałam kiwnięcie głową.
- Ponura Dolina, ma w swoim posiadaniu jak mówi nazwa wiele dolin, kotlin i depresji. Mało drzew tam rośnie, jest dużo rzek, jezior i bagien, które w każdej chwili mogłyby wciągnąć każdą żywą istotę. Jedynym według mnie plusem w tamtej krainie, jest prawie całkowity brak drapieżników, czasem pojawił się jakiś samotny wilk. Nigdy nie wchodź na tereny Ponurej Doliny, nie wiemy ilu mają członków, i czy są groźni. Mogą Cię porwać, więc jeśli chcesz tego uniknąć, nie wchodź na ich tereny, unikaj spotkań z nimi. Za to jeśli zobaczysz jakiegoś konia, którego nie znasz, powiadamiaj o tym jak najszybciej mnie, Cappuccina lub Bellę. Albo będzie to intruz, albo nowy członek. - kiedy skończyłam mój monolog, zaschło mi w gardle, ale niestety nie było w pobliżu wody. Wstałam, dając tym samym Lawendzie do zrozumienia, że czas wejść na szczyt. Ruszyłam wąskim szlaczkiem, musiałyśmy iść gęsiego, inaczej byłoby ryzyko, że któraś spadnie.
- Pamiętaj. W górach NIGDY krzycz, ani nawet głośno mów. Zawsze szepcz. - powiedziałam, na co Lawenda skinęła głową, i ruszyłyśmy na szczyt.
<Lawenda?>
- Widziałaś kiedyś członka SPD? - spytała cicho klacz, kiedy nasze oddechy nieco zwolniły, a serca biły w normalnym tempie.
- Ja nie, ale myślę, że ktoś z Alf tak. - odpowiedziałam równie cicho, po czym się rozejrzałam. Zawsze, jak ktoś poruszał temat SPD, czułam się obserwowana. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić nieprzyjemne myśli.
- Opowiedzieć Ci o terenach Ponurej Doliny? - zapytałam, a w odpowiedzi otrzymałam kiwnięcie głową.
- Ponura Dolina, ma w swoim posiadaniu jak mówi nazwa wiele dolin, kotlin i depresji. Mało drzew tam rośnie, jest dużo rzek, jezior i bagien, które w każdej chwili mogłyby wciągnąć każdą żywą istotę. Jedynym według mnie plusem w tamtej krainie, jest prawie całkowity brak drapieżników, czasem pojawił się jakiś samotny wilk. Nigdy nie wchodź na tereny Ponurej Doliny, nie wiemy ilu mają członków, i czy są groźni. Mogą Cię porwać, więc jeśli chcesz tego uniknąć, nie wchodź na ich tereny, unikaj spotkań z nimi. Za to jeśli zobaczysz jakiegoś konia, którego nie znasz, powiadamiaj o tym jak najszybciej mnie, Cappuccina lub Bellę. Albo będzie to intruz, albo nowy członek. - kiedy skończyłam mój monolog, zaschło mi w gardle, ale niestety nie było w pobliżu wody. Wstałam, dając tym samym Lawendzie do zrozumienia, że czas wejść na szczyt. Ruszyłam wąskim szlaczkiem, musiałyśmy iść gęsiego, inaczej byłoby ryzyko, że któraś spadnie.
- Pamiętaj. W górach NIGDY krzycz, ani nawet głośno mów. Zawsze szepcz. - powiedziałam, na co Lawenda skinęła głową, i ruszyłyśmy na szczyt.
<Lawenda?>
Od Belli cd. Cappuccino
Obudziłam się późnym popołudniem. Po rozglądnięciu się, i stwierdzeniu, że Cappuccino gdzieś wyparował, wstałam i wzbiłam się w powietrze, podśpiewując pod nosem moją ulubioną piosenkę. Zdecydowanie muszę ją kiedyś zaśpiewać Cappuccino'wi.
I belong with you, you belong with me
You're my sweetheart
I belong with you, you belong with me
You're my sweet*
♡♡♡
Wylądowałam na jednym ze szczytów gór, oddzielających nasze tereny, od terenów Ponurej Doliny. Położyłam się, nie zwracając uwagi na śnieg pokrywający skały. W zasadzie, nie wiem, po co tu przyleciałam. Żeby się odprężyć? Zdecydowanie nie, śnieg to nie moja bajka. Bardziej stawiam na to, że mogłabym tu porozmyślać, i kto wie, może zauważyłabym Cappuccino'a?
Idiotko. Skoro gdzieś poleciał, i Cię ze sobą nie zabrał, to może chce od Ciebie odpocząć? Coś przemyśleć? Ale przecież, nic takiego nie robiłam... Och, w każdej chwili, kiedy nie mam Go przy sobie, czuję, że czegoś mi brakuje. Czuję się, jakbym w każdej sekundzie, kiedy nie jestem przy Nim, stawała się coraz większą idiotką i szaleńcem. Dlaczego On tak na mnie działa? Niby czuję, że chcę z Nim być, mieć Go tylko dla siebie, ale też czuję się niegotowa na związek. Wiem, że gdybym zobaczyła Cappuccino'a z inną klaczą, byłabym zazdrosna. Chorobliwie zazdrosna o Niego. Czuję się zupełnie rozdarta.
Moje przemyślenia, przerwał chłód rozchodzący się po ciele. Przypomniałam sobie, że leżę po szyję w śniegu, i natychmiast wstałam. Może nie natychmiast, bo kończyny mi zdrętwiały, i to okropnie. Ruszałam chwilę moimi kończynami w miejscu, po czym poderwałam się do lotu. Za cel, obrałam sobie jezioro.
♡♡♡
Kiedy doleciałam nad wodę, było już ciemno, a ogiera nadal nie było. Smutno westchnęłam, i podeszłąm do jeziora, w celu napicia się. Stawiałam kroki delikatnie, żeby przypadkiem się nie przeliczyć, i nie wylądować w jeziorze. Nie w głowie mi teraz choroby. Usłyszałam jednak ciche ruchy, na co odwróciłam głowę, i ujrzałam sylwetkę konia. Z radością stwierdziłam, że jest to Cappuccino. Miał w pysku gałązkę z jabłkami, którą położył na ziemi i teraz patrzył mi prosto w oczy. Bez żadnego słowa podeszłam, i Go przytuliłam. Po prostu przytuliłam.
<Wreszcie jest. :P Jestem z siebie dumna, 342 wyrazy 8P Chyba najdłuższe jakie dotąd napisałam xd>
*Ho Hey - The Lumineers
I belong with you, you belong with me
You're my sweetheart
I belong with you, you belong with me
You're my sweet*
♡♡♡
Wylądowałam na jednym ze szczytów gór, oddzielających nasze tereny, od terenów Ponurej Doliny. Położyłam się, nie zwracając uwagi na śnieg pokrywający skały. W zasadzie, nie wiem, po co tu przyleciałam. Żeby się odprężyć? Zdecydowanie nie, śnieg to nie moja bajka. Bardziej stawiam na to, że mogłabym tu porozmyślać, i kto wie, może zauważyłabym Cappuccino'a?
Idiotko. Skoro gdzieś poleciał, i Cię ze sobą nie zabrał, to może chce od Ciebie odpocząć? Coś przemyśleć? Ale przecież, nic takiego nie robiłam... Och, w każdej chwili, kiedy nie mam Go przy sobie, czuję, że czegoś mi brakuje. Czuję się, jakbym w każdej sekundzie, kiedy nie jestem przy Nim, stawała się coraz większą idiotką i szaleńcem. Dlaczego On tak na mnie działa? Niby czuję, że chcę z Nim być, mieć Go tylko dla siebie, ale też czuję się niegotowa na związek. Wiem, że gdybym zobaczyła Cappuccino'a z inną klaczą, byłabym zazdrosna. Chorobliwie zazdrosna o Niego. Czuję się zupełnie rozdarta.
Moje przemyślenia, przerwał chłód rozchodzący się po ciele. Przypomniałam sobie, że leżę po szyję w śniegu, i natychmiast wstałam. Może nie natychmiast, bo kończyny mi zdrętwiały, i to okropnie. Ruszałam chwilę moimi kończynami w miejscu, po czym poderwałam się do lotu. Za cel, obrałam sobie jezioro.
♡♡♡
Kiedy doleciałam nad wodę, było już ciemno, a ogiera nadal nie było. Smutno westchnęłam, i podeszłąm do jeziora, w celu napicia się. Stawiałam kroki delikatnie, żeby przypadkiem się nie przeliczyć, i nie wylądować w jeziorze. Nie w głowie mi teraz choroby. Usłyszałam jednak ciche ruchy, na co odwróciłam głowę, i ujrzałam sylwetkę konia. Z radością stwierdziłam, że jest to Cappuccino. Miał w pysku gałązkę z jabłkami, którą położył na ziemi i teraz patrzył mi prosto w oczy. Bez żadnego słowa podeszłam, i Go przytuliłam. Po prostu przytuliłam.
<Wreszcie jest. :P Jestem z siebie dumna, 342 wyrazy 8P Chyba najdłuższe jakie dotąd napisałam xd>
*Ho Hey - The Lumineers
sobota, 16 lipca 2016
Od Rose C.D Prince
- Już mnie więcej na coś takiego nie wyciągniesz.
- Nie marudź Księżniczko, mi tu nogi odpadają..
- Powiedziała maruda.
Wywróciłam oczami i odwróciłam się tyłem do jego niezwykle zacnej osoby, aby pooglądać szalejącą na "zewnątrz" ulewę.
- Takiej pogody to jeszcze nie było - mruknęłam do siebie, wystawiając raz prawe a raz lewe przednie kopyto, powodując spłynięcie błotnej skorupy.
Stałam tak dobre kilkanaście minut. W końcu, kiedy każda kropla wydawała się być niezbyt inna od poprzedniej, coś mnie tknęło, iż rzeczywiście nie mogłam sobie znaleźć lepszego zajęcia.
Odwróciłam się w stronę Prince'a, który wtopiony między niskie głazy, wyraźnie nad czymś myślał.
Zdecydowanie za dużo myśli.
Po chwili po prostu wyszłam, nie mówiąc nic. Uznałam, że pewnie i tak by nie zapamiętał tego, co mu właśnie przekazałam.
Wciąż szalała burza, paląc co około trzecie drzewo.
I wtedy właśnie, musiał mi się przypomnieć pieprzony, tak, zdecydowanie pieprzony, okres mojego dzieciństwa.
Spalony dąb, spalona uczuciowo ja...
Przeklęta burza.
~*~
W chwili obecnej kłusowałam wzdłuż rzeki.
Kiedyś to był strumyk.
No właśnie, kiedyś.
Przez te nieustające deszcze poziom wody znacznie się podniósł.
I tak o to mamy kolejną rzekę, ba dum tss.
Burza powoli ustąpowała mniejszym, znacznie rzadszym kropelką mżawki.
Czułam się jak latająca mokra owca.
No, prawie latająca.
Byłam przesiąknięta wodą, i gdyby nie to, że i tak wszędzie było mokro, to pewnie ciągnął by się za mną obszerny, mokry ślad.
Wreszcie dotarłam do celu mojej wędrówki.
Dobrze kojarzyłam okolicę tutejszego "strumyka" i zapamiętałam kluczową w tym momencie informację.
Przede mną ukazał się niewielki sąd z zaledwie kilkunastoma jabłonkami.
Rosły tutaj ich inne odmiany - złote, które według mnie faktycznie smakowały z lekka inaczej.
Podchodziłam do każdego drzewa z osobna, poszukując jednych z lepszych okazów.
Wkrótce odnalazłam upragnioną gałąź z tymi o to owocami. Musiałam nieźle się powygimnastykować aby ją dosięgnąć. Z racji że bolały mnie kopyta i prawy bok, miałam ograniczone pole do popisu.
Ostatecznie, wiatr zawiał tak mocno, że gałąź wisiała na jednym włosku. Wystarczyło, że raz mocniej za nią złapałam i za chwilę mogłam już z nią dumnie wracać do Księżniczki.
<Mały Książę? ^^>
- Nie marudź Księżniczko, mi tu nogi odpadają..
- Powiedziała maruda.
Wywróciłam oczami i odwróciłam się tyłem do jego niezwykle zacnej osoby, aby pooglądać szalejącą na "zewnątrz" ulewę.
- Takiej pogody to jeszcze nie było - mruknęłam do siebie, wystawiając raz prawe a raz lewe przednie kopyto, powodując spłynięcie błotnej skorupy.
Stałam tak dobre kilkanaście minut. W końcu, kiedy każda kropla wydawała się być niezbyt inna od poprzedniej, coś mnie tknęło, iż rzeczywiście nie mogłam sobie znaleźć lepszego zajęcia.
Odwróciłam się w stronę Prince'a, który wtopiony między niskie głazy, wyraźnie nad czymś myślał.
Zdecydowanie za dużo myśli.
Po chwili po prostu wyszłam, nie mówiąc nic. Uznałam, że pewnie i tak by nie zapamiętał tego, co mu właśnie przekazałam.
Wciąż szalała burza, paląc co około trzecie drzewo.
I wtedy właśnie, musiał mi się przypomnieć pieprzony, tak, zdecydowanie pieprzony, okres mojego dzieciństwa.
Spalony dąb, spalona uczuciowo ja...
Przeklęta burza.
~*~
W chwili obecnej kłusowałam wzdłuż rzeki.
Kiedyś to był strumyk.
No właśnie, kiedyś.
Przez te nieustające deszcze poziom wody znacznie się podniósł.
I tak o to mamy kolejną rzekę, ba dum tss.
Burza powoli ustąpowała mniejszym, znacznie rzadszym kropelką mżawki.
Czułam się jak latająca mokra owca.
No, prawie latająca.
Byłam przesiąknięta wodą, i gdyby nie to, że i tak wszędzie było mokro, to pewnie ciągnął by się za mną obszerny, mokry ślad.
Wreszcie dotarłam do celu mojej wędrówki.
Dobrze kojarzyłam okolicę tutejszego "strumyka" i zapamiętałam kluczową w tym momencie informację.
Przede mną ukazał się niewielki sąd z zaledwie kilkunastoma jabłonkami.
Rosły tutaj ich inne odmiany - złote, które według mnie faktycznie smakowały z lekka inaczej.
Podchodziłam do każdego drzewa z osobna, poszukując jednych z lepszych okazów.
Wkrótce odnalazłam upragnioną gałąź z tymi o to owocami. Musiałam nieźle się powygimnastykować aby ją dosięgnąć. Z racji że bolały mnie kopyta i prawy bok, miałam ograniczone pole do popisu.
Ostatecznie, wiatr zawiał tak mocno, że gałąź wisiała na jednym włosku. Wystarczyło, że raz mocniej za nią złapałam i za chwilę mogłam już z nią dumnie wracać do Księżniczki.
<Mały Książę? ^^>
piątek, 15 lipca 2016
Od Prince'a C.D Rose
Dziwiłem się, że wyraziłem na to zgodę, ale wiedziałem, iż teraz nie ma czasu na cofnięcie się. Niebo rozświetliło się od starcia dwóch, potężnych bużowych chmur, czego skutkiem było wytworzenie piorunu, który z ogromną siłą powalił stary buk. Może to tylko drzewo, ale będzie mi go brakować. Niegdyś stało sobie na pustkowiu, czekając na strudzone stworzenie, które chce ukryć się w cieniu. Ale los chciał, by rozpętała się burza, która zakończyła nudny żywot drzewa. Rose natomiast nieoczekiwanie wzbiła się w powietrze. Mimo mej woli, również musiałem to zrobić. Nie była na szczęście aż tak nierozsądna, by latać wysoko, zwłaszcza na otwartej przestrzeni i pioruny omijały nas jakoś szerokim łukiem. Nie narzekam. Nie można zapomnieć o ulewie, która sprawiła, że byliśmy przemoczeni, a ja co jakiś czas kichałem.
- Chory Alfa, to bezużyteczny Alfa... Pff - Mruknąłem cicho, lecz Noire najwyraźniej to usłyszała i uśmiechnęła się słabo. Po niespełna dziesięciu minutach lotu, znaleźliśmy się w lesie. Chyba najniebezpieczniejszym punktem naszej podróży. Raz po raz drzewa z łomktem upadały na ziemię, co zmuszało nas na obudzenie w sobie refleksu i do skakania w najmniej oczekiwanych momentach. Jak sobie nawarzyła piwa, to niech pije. A ja muszę jej w tym pomagać. Nie mam nawet ochoty komentować stanu jej skrzydła, które zdecydowanie utrudniało jej latanie. Zaraz po wykroczeniu z naszego naturalnego "parkuru", znów znaleźliśmy się w powietrzu. Teraz mogliśmy lecieć prosto do jaskini. Gdy do niej dotarliśmy, w środku czekały na nas kałuże i malutkie strumyczki wody.
<Rose? Dopisek ode mnie, tak, żeby nie było że opowiadanie bez odpowiedzi xd>
- Chory Alfa, to bezużyteczny Alfa... Pff - Mruknąłem cicho, lecz Noire najwyraźniej to usłyszała i uśmiechnęła się słabo. Po niespełna dziesięciu minutach lotu, znaleźliśmy się w lesie. Chyba najniebezpieczniejszym punktem naszej podróży. Raz po raz drzewa z łomktem upadały na ziemię, co zmuszało nas na obudzenie w sobie refleksu i do skakania w najmniej oczekiwanych momentach. Jak sobie nawarzyła piwa, to niech pije. A ja muszę jej w tym pomagać. Nie mam nawet ochoty komentować stanu jej skrzydła, które zdecydowanie utrudniało jej latanie. Zaraz po wykroczeniu z naszego naturalnego "parkuru", znów znaleźliśmy się w powietrzu. Teraz mogliśmy lecieć prosto do jaskini. Gdy do niej dotarliśmy, w środku czekały na nas kałuże i malutkie strumyczki wody.
<Rose? Dopisek ode mnie, tak, żeby nie było że opowiadanie bez odpowiedzi xd>
Subskrybuj:
Posty (Atom)